Od dwóch tygodni opolski PCK koordynuje działanie Tymczasowego Ośrodka Wsparcia Ukrainy w Turawa Park. Nie potrzeba już odzieży, zwłaszcza zimowej, potrzeba za to ciągle żywności w nieograniczonej ilości oraz wolontariuszy, bez których TOWU w ogóle by nie działał.

TOWU jest jak „market”, a w nim potrzeba stałej dostawy żywności i obsługi, czyli wolontariuszyCodziennie w TOWU pracuje ponad 100 wolontariuszy, od poniedziałku do piątku od godziny 12 do 21. Wydawanie darów odbywa się od 17 do godziny 19.30.

– O ofiarność jest już trudniej, tych darów jest już mniej – mówi Dawid Drożdż, dyrektor PCK w Opolu. – Polacy mają wielkie serca, ale ta ofiarność wyhamowała, a każdą ilość żywności jesteśmy w stanie przyjąć i rozdysponować. Dlatego prosimy o żywność trwalszą i taką bezpośrednio do spożycia, albo kasze, makarony, konserwy itd. Potrzebna jest także chemia, czyli od kosmetyków po chemię gospodarczą. Coraz więcej uchodźców ma już u nas jakąś namiastkę domu, więc to wszystko jest konieczne.

Co do ubrań, to Dawid Drożdż podkreśla, że mają we wszystkich rozmiarach na sezon letni, więc jej już nie potrzebują.

Główny filar TOWU to darczyńcy i wolontariusze.

– Bez nich nic by się tutaj nie działo – podkreśla dyrektor opolskiego PCK. – Dla nich wszystkich wielkie podziękowania. Codziennie potrzebna jest setka wolontariuszy, niektórzy z nich traktują to jak swoją drugą pracę, przychodzą codziennie, tworząc zgraną grupę TOWU.

TOWU jest jak „market”, a w nim potrzeba stałej dostawy żywności i obsługi, czyli wolontariuszyWolontariusze tworzą już zgrany zespół i jak mówią, to już nie jest pospolite ruszenie, a usystematyzowana praca. I ostatnio rotacja wolontariuszy jest dużo mniejsza.

– Chociaż każdy nowy wolontariusz jest mile widziany – podkreśla Michał Pytlik, aktywista społeczny z Opola, który wolontariuszem w TOWU jest od początku. – Teraz w niedziele odpoczywamy, odkąd pracę koordynuje Polski Czerwony Krzyż.

Michał przyznaje, że taka struktura koordynująca była konieczna. Jednak, jak wiadomo, wolontariusz to wolny człowiek, więc trudno mu przyzwyczaić się do wszelkiej instytucjonalizacji.

– Ale musieliśmy – uśmiecha się Michał Pytlik. – Wcześniej wypracowaliśmy swoje mechanizmy, a później wszystko zostało zinstytucjonalizowane. Ale ten etap mamy za sobą, bo się już przyzwyczailiśmy do tego.

Wolontariusze potwierdzają, że to, czego najbardziej brak, to żywność. I najbardziej chodzi o długoterminową, szczególnie o kaszę gryczaną, którą Ukraińcy uwielbiają. Dramatycznie brakuje też proszków do prania i płynu do mycia naczyń.

Codziennie do TOWU przychodzi od 500 do ponad 1000 uchodźców. Każdy z nich może w każdej chwili dostać coś do zjedzenia.

– Ta hala teraz została przygotowana w taki sposób, żeby czuć się jak w sklepie – wyjaśnia dyrektor PCK. – Została podzielona na połowy. – W jednej części mamy część „sklepową”, żeby uchodźcy mogli przez chwilkę poczuć normalność.

To jest trafiony pomysł wolontariuszy. Są normalne kosze sklepowe, w poszczególnych działach jest żywność, chemia, dział Smyk – dziecięcy, szkolny. Każdy z wózkiem może przemierzać od działu do działu, wybierać potrzebne rzeczy, a nawet dopasować ubrania.

Jest też część gastronomiczno-kawiarniana, gdzie można wypić kawę, herbatę, zjeść ciastko, a co najważniejsze, zjeść ciepły posiłek. Dla dzieci urządzono specjalnie bawialnię, gdzie mamy zostawiają na chwilę dziecko, żeby spokojnie zrobić „zakupy”.

W drugiej części hali są przyjmowane i segregowane dary na część odzieżową, chemiczno-kosmetyczną i spożywczą.

– TOWU przekazuje też niektóre rzeczy mniejszym organizacjom, które formalnie nie mogą przyjmować darów, a gdzie przychodzą też uchodźcy – mówi Dawid Drożdż i podkreśla, że to fantastyczne miejsce, które powstało z odruchu serca.

Opinia:

TOWU jest jak „market”, a w nim potrzeba stałej dostawy żywności i obsługi, czyli wolontariuszy

Alicja Gawinek, prezes Opolskiego Centrum Wsparcia Inicjatyw Pozarządowych:

– TOWU w Turawa Park to jest coś, co się nakręciło spontanicznie, wolontariacko, przez ludzi. Akcja bardzo się rozrosła, bo nikt nie spodziewał się aż takiej skali pomocy. Tam jest ogrom pracy. Należy to potraktować jako jedno z najlepszych działań, które wydarzyły się w Opolu. Jednak w takich sytuacjach musi to być już systemowo rozwiązywane, bo już wszyscy to wiemy, że mamy w przypadku uchodźców maraton, a nie sprint, więc chodzi o pomoc długofalową, a nie doraźną. To normalne, że ludzie powoli tracą energię i siłę, a darczyńcy mają też ograniczone możliwości portfeli, więc to wyhamowuje. A wolontariusze w Turawa Park widzą, że potrzeby wzrastają. To, że weszła tam instytucja, to było absolutnie konieczne, trzeba to było systemowo poukładać, bo zasoby energii wolontariackiej już dawno by się skończyły.

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.