Żeby tradycji stało się zadość odwiedzamy katowicki „Jarmark na Nikiszu”. Imprezę intensywną pod każdym względem. Od razu na początku spotykamy zaprzyjaźnionego śląskiego pisarza, Marka Szołtyska, pracowicie wpisującego dedykacje do swych książek.
Jarmark na Nikiszu trwa tylko trzy dni. Nie przeszkadza dziki tłum pośród setek straganów budek i stoisk. Kupić można właściwie wszystko. Targowanie się jest na porządku dziennym. Ceny niby ustalone, ale wiadomo: dziś ostatni dzień, wszyscy chcą wracać do domów z jak najmniejszą ilością niesprzedanego towaru.
To tutaj co roku zaopatrujemy się w domki z prawdziwego smacznego piernika. Po świętach zjadamy je ze smakiem.
Dziś zjadamy jedynie nudle z makiem i popijamy wybornym grzańcem. Trudno nie ulec. Aromaty piernikowych przypraw skutecznie zagłuszają zapachy krupnioków czy pieczonych kiełbasek.
Do fantastycznej atmosfery, która tu panuje, przyczynia się niewątpliwie miejsce – niezwykle interesująca architektonicznie dzielnica.
Nikiszowiec to dzielnica we wschodniej części Katowic. Swą nazwę osiedle zawdzięcza baronowi Nickischowi von Rosenegkowi, członkowi rady nadzorczej dziewiętnastowiecznego miejscowego szybu kopalnianego. Osiedle budowano w latach 1908–1919. Zaprojektowali je Emil i Georg Zillmannowie. Są to trzykondygnacyjne ceglane bloki tworzące czworoboki z wewnętrznymi dziedzińcami. Na tych ogromnych podwórkach mieszkańcy mieli chlewiki, komórki i piece do wypieku chleba. Powstało dziewięć takich czworoboków.
Projektanci zadbali o urozmaicone detale architektoniczne, zdobiące wszystkie gmachy. Wybudowano także szkołę, sklepy, pralnię i suszarnię. W 1927 roku ukończono budowę kościoła św. Anny. Osiedle do dziś ma niezwykły klimat. Tym, którzy na Nikiszu nie byli, polecam. Z Opola niewiele ponad godzinę jazdy.
Fot. melonik