Tak uznał opolski Sąd Okręgowy i skazał na 25 lat więzienia 38-letniego Marka M., przedsiębiorcę z Zawady. Mieszkańcy wsi są w szoku – znali go dotąd jako spokojnego, pracowitego i kochającego rodzinę człowieka.   

Sąd nie uwierzył w wersję wydarzeń przedstawioną przez oskarżonego, jakoby zabił 48-letniego Macieja Z. z Niewodnik w gminie Dąbrowa w obronie własnej. Obu łączyły relacje biznesowe. Marek M. miał problemy finansowe i pożyczał od Macieja Z. pieniądze na procent.

Do morderstwa doszło ponad rok temu, 9 grudnia w Zawadzie w gminie Turawa, na terenie firmy prowadzonej przez Marka M. Twierdzi on, że Maciej Z. wpadł do niego z pistoletem i groził śmiercią nie tylko jemu, ale też jego 7-letniemu synowi, jeśli nie odda pożyczonych 20 tysięcy złotych, albo nie podpisze dokumentu zrzekającego się części swojego majątku.

Według oskarżonego, Maciej Z. zachowywał się jak pod wpływem narkotyków (potwierdziła to późniejsza sekcja zwłok, która w ciele zabitego wykazała obecność amfetaminy), a kiedy przyłożył mu lufę do głowy, powodowany instynktem uderzył go pięścią w twarz, wyrwał pistolet, a potem chwycił za leżący obok młotek i trzy razy uderzył nim Macieja Z. A kiedy ten usiłował się podnieść, strzelił mu w głowę.

Marek M. twierdzi, iż w pierwszym odruchu chciał zadzwonić na policję, ale potem wpadł w panikę i ukrył ciało pod oponami, a po zmroku zakopał je na terenie swojej posesji.

Pistoletu, z którego strzelił Marek M., a który rzekomo należał do Macieja M., nie udało się odnaleźć. Oskarżony stwierdził, iż bron wrzucił do Odry.

W czwartek, w ostatnim dniu rozprawy, Marek M. przeprosił rodzinę Macieja Z. – To jest tragedia dla was i dla mnie – mówił. – Nie planowałem go zabić.

Sąd był jednak zupełnie innego zdania.

– Pan nie zachowywał się jak ofiara, czy osoba zaatakowana – podkreślił w uzasadnieniu wyroku sędzia Mateusz Świst. – Tu już wskazali biegli, że nie było afektu, że pana zachowanie było racjonalne. Pan zachowywał się jakby nic się nie stało. Pan parę godzin później sprzedał samochód i rozmawiał o Wigilii. To było zaplanowane. Czy był dla pana problemem? Był Pana wierzycielem. Rzeczywiście oskarżony był winny coraz większe pieniądze. I też sąd nie do końca wierzy, że chodziło o 20 tysięcy złotych. Wydaje się, że chodzi o zupełnie inne kwoty. On przyjechał do pana, a pan już tam czekał z tym młotkiem i pistoletem.

– Pan żyje tak samo, jakby się nic nie stało – dodał sędzia Świst. – Gdyby został pan zaatakowany, to zachowanie byłoby całkiem inne. Przez to, że pan się tak zachowywał, to zdaniem sądu, całe wyjaśnienia to jest zwykła linia obrony. Pan zachował się jak sprawca, jak drapieżnik, jak osoba, która robi coś, co planuje i żyje z tym dalej. Stąd takie, a nie inne ustalenie sądu. Nie ma żadnych okoliczności łagodzących. Pan zabił go w sposób gangsterski

Zgodnie z wyrokiem sądu Marek M. musi też wypłacić po 50 tys. zł zadośćuczynienia matce, siostrze i synowi Macieja Z. Wyrok nie jest prawomocny, a obrona zapowiedziała apelację. Wcześniej, w mowach końcowych, obrońcy wnosili do sądu o uniewinnienie Marka M. lub 8 lat więzienia, jeśli sąd uzna, że przekroczył on granicę obrony koniecznej.

A mieszkańcy Zawady są w szoku, że ktoś przez nich znany i lubiany mógł zabić drugiego człowieka.

– Znam rodziców tego chłopaka, bo to mieszkańcy naszej wsi, a Marka to znam od dziecka – mówi mieszkanka Zawady. – Trudno to tak po ludzku przyjąć, uwierzyć…

– Jeżeli taka sytuacja ma miejsce na drugim końcu Polski, to człowiek nie zdaje sobie sprawy, nie odczuwa takich emocji – przyznaje Dominik Pikos, wójt gminy Turawa i mieszkaniec Zawady. – Ale tutaj mamy do czynienia z chłopakiem z sąsiedztwa, do tego uczynnym i miłym. Nam trudno w to uwierzyć.

Tą sprawą mieszkańcy Zawady i całej gminy żyli ponad rok. Wszystko zaczęło się 11 grudnia 2018, kiedy rodzina Macieja Z. zgłosiła jego zaginięcie. Maciej Z. mieszkał w Niewodnikach, ale nie tam był osobą znaną, bo niedawno kupił dom na odludziu. Wcześniej mieszkał w Opolu, gdzie został po studiach. Pochodził z Dolnego Śląska.

Z domu wyszedł 9 grudnia, ale poinformował wcześniej bliskich, że zamierza m.in. jechać do Marka M. Dlatego policja trafiła do niego, pytając o zaginionego. Marek M. odpowiedział, że Maciej Z. go odwiedził, ale po krótkiej i spokojnej rozmowie wyszedł i nie ma pojęcia, gdzie się udał. M. na prośbę rodziny i znajomych Macieja Z. zgodził się nawet rozwiesić na terenie swojej firmy plakaty informujące o poszukiwaniu mieszkańca Niewodnik.

Kilka dni później do Marka M. znów przyjechali policjanci. Tym razem przeszukali teren jego zakładu i znaleźli zakopane zwłoki Macieja Z. Marek M. przyznał się do zabójstwa.

Śledztwo ciągnęło się, bo jak wyjaśnia prokurator Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu, Marek N. był jedynym źródłem informacji o przebiegu całego zdarzenia i trzeba było bardzo dokładnie weryfikować jego wersję o zabójstwie w afekcie.

Kluczowa była opinia biegłych psychiatrów i psychologów.

– Nie stwierdzili oni, żeby Marek M. miał ograniczoną poczytalność – mówi prokurator Bar. – Z opinii psychologicznej biegłego wynika, że oskarżony nie działał w afekcie, czyli silnym wzburzeniu. Był świadom swojego czynu.

Świadczy o tym to, że konsekwentnie zacierał ślady.

– Wycieranie krwi, założenie ofierze worka na głowę, ukrycie zwłok oskarżony podejmował, gdy emocje opadły – stwierdził biegły. – Gdyby działał w afekcie, po opadnięciu emocji nastąpiłaby faza krytycyzmu, w trakcie której mógł wezwać pogotowie czy policję.

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.