Zaczęło się od ogłoszenia na wiejskiej tablicy w Brynicy w gminie Łubniany, że zaginęły krowy. Wielu mieszkańcom wsi utrwaliła się informacja, że były to jałówki.

– Wisiało ogłoszenie, że zaginęły krowy, ale co tam dalej się działo, tego nie wiem… – mówi Opowiecie.info ekspedientka z miejscowego sklepu.

Ogłoszenie na ten temat pojawiło się też w internecie – że zaginęły cztery jałówki rasy Piemontese, dwie koloru białego, a dwie biszkoptowe. Właściciel informował, że „były oswojone i śmiało podchodziły do ludzi…”.

Właściciel użył czasu przeszłego „były oswojone…”, więc wielu to odebrało, że pogodził się on z ich bezpowrotną utratą. Jego pesymizm mało kogo zdziwił – ciężkie czasy dla wszystkich, pandemia, a zewsząd tylko niedobre wiadomości…

Pod postem o zaginięciu krów pojawiły się też wpisy i są one znakiem czasu, w którym żyjemy.

„Czy miałeś starcie z ekooszołomami?,

„Zorientuj się, jakie organizacje zwierzątkowe są w twojej bliższej i dalszej okolicy”,

„Zgłoś do lokalnej gazety…”,

„Co to się dzieje, że kradną krowy…”. Ktoś sugeruje też, żeby sprawdzić w skupie bydła i „bierz pod lupę nielegalne masarnie”. Ktoś podkręca jeszcze, pisząc, że sąsiadowi ukradli byki. I tak dalej…

Zaginięcie krów w Brynicy było jak kamień wrzucony do stawu. Wieść rozeszła się po całej okolicy, a co kolejne usta, to bardziej była zniekształcona. W końcu przestało być jasne, czy zaginęły, zostały skradzione, czy może się już odnalazły. Pewne, że sprawa urosła do takiej, o której dużo się  opowiada przy kolacji i podczas spotkań z sąsiadami. Ostatecznie nie tylko w gminie Łubniany fama poszła taka, że w okolicy grasują złodzieje bydła. I nagle okazało się, że w sąsiedniej gminie Popielów też skradziono krowy. Zaginęły w Kuźni Katowskiej, przepadły też w gminie Dobrzeń Wielki. Ludzie na pytanie Opowiecie.info nie potrafili powiedzieć, gdzie dokładnie, ale pewni byli, że grasują złodzieje krów.

Opowiecie.info zapytało na komisariacie policji w Dobrzeniu Wielkim o te kradzieże krów, ale okazało się, że nikt takich policji nie zgłaszał.

Mało tego, okazało się, że zaginione krowy z Brynicy odnalazły się po dwóch dniach. I nie cztery, a dwie.

– I nie zostały skradzione, a same uciekły, bo się najprawdopodobniej przestraszyły – denerwuje się ich właściciel, Konrad Dendera. – A odnalazł je leśnik. Prawda natomiast, że szkoda by mi ich było, bo rasowe i na wiosnę będą się cieliły.

Dlatego po ich zaginięciu rozwiesił naprawdę wiele ogłoszeń, jednak najbardziej skuteczne okazały się media społecznościowe.

Złodzieje krów okazali się więc klasycznym fake newsem. Pytanie tylko, czy ludzie chcieli usłyszeć, że krowy się odnalazły, czy bardziej uwierzyć w to, że ktoś je ukradł. Uwierzyć tym łatwiej, bo jak mieszkańcy sami przyznają, z plagą kradzieży krów mieli do czynienia w innych niedobrych czasach, 30 lat temu, kiedy brakowało żywności.

– Jednak nawet w tak trudnej sytuacji, jak podczas pandemii trzeba mieć rozsądek i umiar, a to co się usłyszy, przemyśleć, a nie rozpowszechniać niepotwierdzone informacje – komentuje historię z krowami Marek Ciernia, sołtys Brynicy i dodaje tłumacząc ludzi. – Teraz taki jesienny depresyjny czas, do tego pandemia, to i ludziom łatwiej uwierzyć w to, co niedobre.

Takie opowieści, jak ta o kradzieży krów, nie dziwią też dr Justynę Kuświk, psychologa społecznego z Wyższej Szkoły Bankowej w Opolu.

– Pandemia takie opowieści może nasilać, ale nie jest to bezpośrednio przyczyną ich powstawania – mówi dr Justyna Kuświk. – Tego typu opowieści były, są i będą. One są jak opowiadanie bajek, legend, czy słynnych opowieści o czarnej wołdze w okresie PRL. Proszę zwrócić uwagę w jakiej sytuacji znajduje się narrator takiej opowieści, taka osoba zyskuje bardzo dużo uwagi, wywołując duże emocje, z czym wiąże się atencja społeczna. Taka opowiadająca osoba jest słuchana, a wzmaga to  sytuacja, kiedy w opowiadaniu znajdą się treści z bliskiej okolicy, albo dotyczą kogoś bliskiego, wówczas stają się nośne.

Jak dodaje dr Kuświk, tego typu opowieści mają też dobry społecznie wymiar społeczny.

– Bo my się w ten sposób chronimy, w tej konkretnej sytuacji, przed kradzieżami, troszcząc wzajemnie o siebie – wyjaśnia. –  Oczywiście, takim podstawowym powodem dla, którego powstają takie opowieści, to korzyści, które otrzymuje narrator. Dlatego takie historie trzeba przyjmować z dużą rezerwą, bo w niekiedy mogą być dla odbiorcy zagrażające.

Jolanta Jasińska-Mrukot

współpraca Justyna Okos

 

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.