Z Markiem Froelichem, prezesem Izby Rolniczej w Opolu rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot

Rozmowa. Żony i dzieci ukraińskich rolników na Opolszczyźnie czekają na lepsze czasy

fot. Marek Froelich, IR Opole

– Żony ukraińskich rolników są na Opolszczyźnie z dziećmi, ich mężowie, nie żołnierze, ale pozostali w Ukrainie.

– Tak, to żony dużych rolników są tutaj z dziećmi i nie tylko swoimi, bo zdarza się, że te kobiety przyjechały także z dziećmi od rodziny albo od sąsiadów. Po to, żeby je chronić. A ich mężowie rolnicy pilnują swoich gospodarstw, bo innym razie te gospodarstwa są przez Ruskich rozkradane. A kradną wszystko, szczególnie ciągniki i sprzęt, żeby sprzedać na własne konto. To, co się daje wywieźć, to wywożą, a to, co pozostaje, puszczają z dymem. Mamy taki sygnał, że w niektórych wsiach palą wszelkie plony. Najwyraźniej chcą Ukraińców zamorzyć głodem.

– Ku zaskoczeniu dowiedziałam się, że na Opolszczyźnie mamy rolników, którzy dzierżawią ziemię na Ukrainie.  

– Jest taki rolnik w Głubczycach, który dzierżawi kilkanaście tysięcy hektarów w Ukrainie. Mam taką orientację, że kilka lat przed wojną opłata roczna za hektar dzierżawionego tam pola wynosiła 8 dolarów USA. To przyciągało chętnych dzierżawców z całej Europy.

– Czy temu rolnikowi udało się obsiać pole, bo przecież jedna czwarta pól na Ukrainie nie została w tym roku obsiana?

– Ten rolnik mówi, że dał radę zasiać i póki co pielęgnuje te swoje pola. Kursuje między Polską a Ukrainą, ale to jest region w okolicy Lwowa, zachodniej Ukrainy. Tam jest względny spokój, jeśli tak można w ogóle mówić o Ukrainie. A od Lwowa w kierunku Kijowa, w środkowej części Ukrainy, są najbardziej żyzne ziemie. Zresztą, to, co oni uznają za ziemie słabe, na przykład trzeciej klasy, to my nadal klasyfikujemy jako dobre.

– Czyli mimo wojny ukraińscy rolnicy postanowili wyjść w pole?

– Wychodzą. I pola są obsiane, w miarę możliwości obrabiane. Na pewno tam, gdzie się toczą działania wojenne, w tych częściach graniczących z Rosją, nie obsiano pól. Problem jest z paliwem i jest one reglamentowane. Problemem jest także to, jak wywiozą te plony, bo droga jest jedna, czyli przez Rumunię, Polskę. Przed wojną korzystali z transportu kolejowego oraz morskiego, między innymi z portu w Odessie, w stronę Morza Śródziemnego. Teraz czarnomorskie porty są pod kontrolą okupanta rosyjskiego.

– Ale zboże do portów podobno jest transportowane?

– Ruscy skradzioną pszenicę w całej Ukrainie zwożą do portów pod swoją kontrolą i wywożą w świat jako swoje, na swoje konto.

– To okupanci czekają pewnie też na tegoroczne zboże?

– Ukraińscy rolnicy obawiają się, że kiedy zboże zacznie dojrzewać, będzie suche, to Ruscy podpalą te pola. Oni tego autentycznie się boją, więc musiały tam takie sytuacje już bywać, skoro jest taka obawa. A to są tak olbrzymie przestrzenie, że tego ognia strażacy nie opanują.

– Ciągle wspieracie ukraińskich rolników.

Tak. Stworzyliśmy fundusz i jest linia stworzona przez posłów Opolszczyzny, którzy jeżdżą do zachodniej części Ukrainy. Poseł Witold Zembaczyński jeździ cały czas, a transporty są organizowane pod konkretne zamówienia. Były rolnikom potrzebne lornetki z noktowizorami, to zrobiliśmy zrzutkę, żeby im wysłać. Potem wysłaliśmy im takiego najprostszego drona, którym śledzą tych złodziei na polach. Dron im pomaga też pilnować całych gospodarstw, bo wiele jest teraz pustych, a oni przecież kiedyś tam wrócą.

– Ukraina to nadal łasy kąsek, tak, jak dla Hitlera, który planował stworzyć z Ukrainy rezerwuar żywności nie tylko dla Trzeciej Rzeszy, ale i całej Europy.

Uważam, że to scenariusz, który spowodował tę wojnę, bo Ruscy, moim zdaniem, bez Ukrainy czują się niekompletni gospodarczo. Przecież to kraj ogromnych zasobów i rezerwuar żywności. Tam jest tak żyzna ziemia, że nie trzeba sypać żadnych nawozów, czy stosować oprysków. Ta urodzajna ziemia sama z siebie rodzi. Póki ktoś tego nie zniszczy, bo może ktoś zacznie stosować monokulturę i ta dobra ziemia zostanie zniszczona. Ale jak ktoś tam wydzierżawia grunty na 20-30 lat, to wiem, że dba o tą ziemię. To potencjał, który Europę może swobodnie wyżywić. Dla porównania, Polska produkuje rocznie łącznie około 29 mln ton zbóż, kiedy Ukraina około 35 mln ton zbóż eksportuje, więc to są dla nas nieporównywalne sytuacje. I mają wpływ na ceny zbóż w Europie. W Polsce obszary wiejskie zajmują 60 procent kraju, a na Ukrainie zdecydowanie więcej.

– I cały ten potencjał jest wykorzystywany?

– Nie obsiewają wszystkiego w stu procentach. Proszę sobie wyobrazić, że ukraiński rolnik nie obsieje takiej ziemi, która dla naszego rolnika będzie nadal żyznym gruntem.

– Przez wojnę Ukraińcy stracili wpływ na ceny zbóż w Polsce?

To nie tak, bo sam fakt, że ogłoszono, iż przez Polskę na zachód ma przejechać 5 mln ton zboża z Ukrainy spowodował spadek ceny w skupie do 1,5 tys. zł, a było już 2 tys. zł. Więc my też dostajemy baty, bo wcześniej wszystkie środki do produkcji podrożały, a za tym poszedł proporcjonalny wzrost cen w skupie. Natomiast teraz, kiedy ogłoszono, że Ukraina przez Polskę przewiezie 5 mln ton, to się wszystko zmieniło.

– Na jakim poziomie przed wybuchem wojny było rolnictwo ukraińskie?

– To jest mniej więcej taki poziom rolnictwa, jak na naszej wsi trzydzieści lat wstecz. Albo bliżej można określić poziomem polskiej wsi, zanim weszliśmy do Unii Europejskiej. Oni nie mieli pieniędzy na zachodni sprzęt, tak, jak nasi rolnicy po wejściu do Unii Europejskiej. W gospodarstwach mają więc ukraińskie i białoruskie ciągniki i taki sam sprzęt.

– To skąd na filmowych relacjach widoczny jest na ukraińskich polach „kosmiczny” sprzęt amerykańskiej produkcji?

– W Ukrainie jest wielu zachodnich dzierżawców, bo za niewielkie pieniądze można było tam dzierżawić ziemię. Dzierżawcy to Niemcy, Holendrzy, Belgowie. A sprzęt, jaki tam pracuje na ich polach, to takiego u nas nie ma i długo nie będzie, bo nie mamy takich areałów. A teraz Ruscy to wszystko rozkradają…

– Czy nadal rodziny ukraińskich rolników przyjeżdżają na Opolszczyznę?

Jest olbrzymia rotacja, teraz więcej osób wyjeżdża niż przyjeżdża do nas. Część z tych wyjeżdżających ruszyła dalej, na zachód, bo na Ukrainę nie mają już do czego wracać.  Wypalono im domy, zniszczono to, czego nie można było ukraść i sprzedać. Mieliśmy przypadek takiej bardzo zamożnej rodziny. Mieli mieszkania w Kijowie i dom na wsi, a zostali wypaleni, okradzeni i zdewastowani przez Ruskich. To był dorobek ich całego życia. Pojechali więc dalej na zachód, szukać nowej przyszłości. Te ludzkie historie wojenne są bardzo różne, więc trudno o jeden scenariusz.       

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.