O powiększeniu Opola i przyszłości gminy Dobrzeń Wielki mówi Piotr Szlapa, wieloletni radny miejscowości Borki. Od 2017 r. formalnie jest radnym Opola, lecz odmówił złożenia ślubowania miastu, wzbudzając gorące dyskusje. „Teraz nie ma wsi, a ja czuję się jak obywatel drugiej kategorii” – w specjalnej rozmowie dla portalu Opowiecie.info Piotr Szlapa zdradza, czy pogodził się z przyłączeniem swojej miejscowości do Opola i kreśli swoją wizję przyszłości gminy Dobrzeń Wielki.

Opowiecie.info: Panie Piotrze, jest Pan byłym radnym gminy Dobrzeń Wielki, w Radzie Gminy reprezentował Pan okręg, w którym znajdowała się miejscowość Borki. Zacznijmy od dość oczywistego pytania: czy po roku od powiększenia Opola pogodził się Pan z tym, co się stało? Czy czuje się Pan już opolaninem?

Piotr Szlapa: Nigdy nim nie byłem i nigdy nie będę. Absolutnie nigdy nie będę się nim czuł. Nie pogodziłem się z tym i nigdy się z tym nie pogodzę. Nie pogodzi się z tym ani moje pokolenie, ani to starsze. Mówię nie tylko w swoim imieniu, ale dużej liczby mieszkańców, choć nie chcę powiedzieć, że 100 procent, bo druga strona nie chce pozwolić nam się wypowiedzieć.

Borki są dziś częścią Opola. Z tego względu automatycznie został Pan radnym Opola. Pana decyzja o nieprzyjęciu ślubowania radnego miejskiego wzbudziła sporo emocji. Z jednej strony pojawiały się głosy, że nawet w najgorszych warunkach trzeba było zostać radnym i walczyć z Opolem od środka, z drugiej strony wiele osób twierdziło również, że „z zaborcą się nie współpracuje”. Byli też tacy, którzy sądzili, że należało o wszystkim zapomnieć i próbować ugrać jak najwięcej dla swojej miejscowości. Jak uzasadniłby Pan swoją decyzję, by nie pozostawić żadnych wątpliwości co do Pana motywacji?

Przez 18 lat byłem radnym w gminie Dobrzeń Wielki. Wiem, co i w jaki sposób można ugrać, mam to opanowane do perfekcji. To doświadczenie, te 18 lat w Radzie Gminy pozwalało mi na trzeźwo określić, jakie są szanse, żeby ugrać coś dla miejscowości w Radzie Miasta. W gminie Dobrzeń Wielki nie zawsze było łatwo wywalczyć coś dla Borek, ale dało się. W Opolu jest to niemożliwe. Tym bardziej że deklaracja pana prezydenta mówiła tylko o utrzymaniu obecnego standardu życia, a nie o rozwoju [chodzi o tzw. „Kontrakt Społeczny”, czyli kilkupunktową deklarację prezydenta Wiśniewskiego dotyczącą przyłączonych do Opola miejscowości – red.]. Powiedziałem więc: „ślubuję gminie Dobrzeń Wielki”. Nie Opolu. Nie można służyć dwóm panom: złożyłem ślubowanie gminie Dobrzeń Wielki i tak powinno zostać. Jak siedzieć przy jednym stole z ludźmi, którzy uważają się za lepszych i mogących decydować o czyimś losie? Którzy okradli nas z naszych marzeń i nawet nie widzą tego zła, które wyrządzili? Skoro 100% ludzi wypowiedziało się przeciwko przyłączeniu do Opola, trzeba było uszanować ich wolę. Opole to było nasze miasto, kochaliśmy je, byliśmy z nim związani. Ale absolutnie nie chcę współpracować z kimś, kto nie szanuje mojej woli i traktuje mnie jak obywatela drugiej kategorii. Skoro w innych częściach Polski uznaje się decyzje ludzi, a tutaj nie, to świadczy o tym, że nie jestem pełnoprawnym obywatelem tego kraju. To boli mnie najbardziej: że zrobiło to państwo, w którym wybrałem sobie swoje miejsce do życia.

Czy był jakiś moment, w którym żałował Pan tej decyzji?

Nie, nigdy.

„Czekamy na powrót do starych granic. Albo bolesne zmiany” – rozmowa z Piotrem Szlapą, byłym radnym gminy Dobrzeń WielkiA co zmieniło się w Borkach po 1 stycznia 2017 r.? Władze Opola twierdzą, że wszystko jest tak samo; że zapowiadano tragedię, a ona przecież nie nastąpiła.

Tragedią jest to, że jesteśmy obywatelami drugiej kategorii, którzy nie mogą decydować o własnym losie. Trzeba tu powtórzyć to, co powiedziałem wcześniej: tragedią jest to, że nie uszanowano naszego głosu, naszego wyboru i tragedią jest to, że zniszczono nasze marzenie o życiu na wsi – miejscu, które sobie wybraliśmy na ten nasz ziemski etap. Tragedia następuje powoli, bo ludzie nie wiążą swojej przyszłości z miejscem, w którym zostali tak potraktowani. O miejscowości będą decydować ludzie, którzy jej nie znają – jej specyfiki, historii i zagrożeń, jakie wiążą się z utworzeniem tu np. okręgu przemysłowego.

A sprawy finansowe?

Nie zawsze pieniądze są najważniejsze. Myśmy przez ostatnie pięć kadencji, kiedy byłem radnym, też mieli takie kadencje, kiedy miejscowość Borki nie dostawała zbyt wiele z budżetu gminy. I to po prostu nie jest najważniejsze. Mogliśmy wtedy poczekać na inwestycje, bo były inne wydatki. Bardziej mnie bolą sprawy duchowe i rozwój miejscowości w przyszłości. To, że ubywa w niej mieszkańców, a młodzież myśli tylko o tym, aby ten teren opuścić. To, że przyjdą nowi o niczym nie świadczy, bo te osoby nie są z nim związane. Będą tu krótko, aż sobie znajdą następne miejsce do życia. Ci z kolei, którzy przyjechali tu z zewnątrz, wybrali wieś i chcą na niej zostać, zasługują na pełnię szacunku. I do dziś mają takie samo zdanie, mówią mi o tym. Trzeba to podkreślić: ludzie chcą dalej zostać na wsi. Zresztą, rozwój, jaki zaproponowano – przez wchłonięcie miejscowości – to jest rozwój osiemnastowieczny. Nawet we wchłoniętych niegdyś Wróblinie, Malinie czy Kolonii Gosławickiej widać, że one wciąż pozostały wsiami. Zadajmy sobie pytanie: czy Groszowice to miasto? Mogę tylko powtórzyć: skoro 100% mieszkanek i mieszkańców wypowiedziało się przeciwko przyłączeniu do Opola, należało uszanować ich wolę, a miasto tworzyć na terenach wolnych od zabudowy.

A jeśli się mylili? Od konsultacji niedługo miną dwa lata, może od tamtego czasu już zmienili zdanie?

To trzeba rozpisać referendum i dać im możliwość wypowiedzenia się, a nie traktować ich tak, że nie mają prawa głosu. Gmina złożyła w zeszłym roku wniosek, Opole powinno ustosunkować się do niego poprzez zapytanie mieszkańców, gdzie chcą mieszkać. Ale nie udzielono im głosu. To kolejny dowód na to, że potraktowano ich jak zwierzęta, nie jak ludzi. Powiem szczerze, że byłem nawet zdziwiony, ale także dumny z wyniku pierwszych konsultacji. Wydawało mi się, że przewaga przeciwników przyłączenia do Opola będzie wynosić mniej więcej 70% do 30%, a okazało się, że było to 100 do zera. Ale nie mnie decydować, tylko trzeba przekazać pałeczkę mieszkańcom.

„Czekamy na powrót do starych granic. Albo bolesne zmiany” – rozmowa z Piotrem Szlapą, byłym radnym gminy Dobrzeń Wielki

Ale przecież mieszkanki i mieszkańcy Borek dostali od Opola autobus miejski. Jednocześnie sam Pan twierdzi, że w gminie Dobrzeń Wielki były niełatwe lata dla Pana miejscowości. Może więc w Opolu nie będzie wcale tak źle?

Nikt się o ten autobus nie prosił. Autobus w Borkach był już w latach 80. Miejscowość liczyła wtedy 450 mieszkańców, którzy posiadali 10 samochodów. Dzieci dojeżdżających do szkół było około 150. Autobus wycofano ze względu na słabe zainteresowanie mieszkańców. W tej chwili mieszkańców mamy około 350, którzy posiadają pewnie koło 120 samochodów, a dzieci dojeżdżających do szkół jest może koło 30. Jeżeli względy ekonomiczne znów wezmą górę, to te linie na pewno nie będą trwałe. Przy takiej liczbie kursów jak dzisiaj, z biletu, za który płacą mieszkańcy, nie wystarczy nawet na paliwo, by dojechać do anektowanych miejscowości. Propaganda Ratusza robi swoje. Czymś trzeba było bałamucić mieszkańców, a poza tym to naprawdę nie jest łaska ze strony miasta. Trudno sobie wyobrazić dzielnicę, która nie ma dostępu do komunikacji publicznej. I trzeba zrozumieć, że nawet jeśli podatki w Opolu są takie same jak w gminie, to podatki w gminie przeznaczane były na rozwój naszych miejscowości i najbliższego otoczenia, a teraz nie wiadomo, na co się je przeznacza, bo nie mamy nad nimi kontroli. Dla mnie nie jest argumentem na przykład to, że podatki są takie same, a jeszcze dodano nam autobus. Trzeba mieć świadomość, że te podatki, które wcześniej płaciliśmy, były inwestowane w nasze miejscowości. Poza tym nawet gdyby Opole inwestowało co roku w Czarnowąsy, powiedzmy, 5–6 mln, a w Borki, Świerkle czy Krzanowice po 1 mln, to i tak nie będzie to samo, bo brakuje tej więzi duchowej i poszanowania woli mieszkańców, którzy wybrali sobie do życia wieś, nie miasto. I to jest najważniejsze. Rozumiałbym potrzebę powiększenia Opola, gdyby w starej części miasta faktycznie brakowało miejsca na rozwój. Ale wszyscy wiemy, że tak nie jest.

Mówi Pan, że nigdy nie pogodzi się z podzieleniem gminy, nie żałuje Pan również decyzji o nieprzyjęciu ślubowania. Jakie są więc Pana dalsze plany związane z powiększeniem Opola?

W związku z tym, że jestem w grupie osób, która nie pogodziła się z tym, co zrobiono, cały czas będziemy dążyć do tego, żeby ludzie byli z powrotem ludźmi, żeby uszanowano ich zdanie. Możliwe, że będziemy musieli przeczekać najbliższy okres, aż do władzy dojdzie rząd, który będzie rozumiał swoich obywateli. Ale nie odpuścimy. Jestem z pokolenia, które wychowano w duchu patriotyzmu, a dla mnie patriotyzm to również walka o nasze najbliższe otoczenie. Tak więc uczono nas jednego, a zrobiono z nami drugie.

Jest Pan gotów na walkę przez kilka lat?

Aż do zwycięstwa. Tak długo aż pojawi się taki rząd, który zrozumie swoich obywateli. Te wszystkie procesy społeczne są przecież przebadane socjologicznie. Wiadomo, kiedy u ludzi następuje fala euforii, fala przygnębienia i zniechęcenia. Odmawianie mieszkańcom prawa do referendum na tym etapie świadczy o tym, że druga strona czuje się zagrożona jego wynikami.

A czy z perspektywy czasu coś by Pan w Waszej walce zmienił?

O naszej przegranej informowały nas osoby z Opola jeszcze przed podjęciem decyzji przez rząd, w co nie chcieliśmy wierzyć. Sami też popełniliśmy dużo błędów. Zmarnowaliśmy czas między grudniem 2015 a czerwcem 2016 r. Zbyt mało poważnie podeszliśmy do problemu. Wierzyliśmy w zapewnienia, że decyzja ludzi coś znaczy, co w przypadku tego rządu nie miało niestety żadnego odniesienia. Proszę mi powiedzieć, jak to możliwe, że pod Rzeszowem wojewoda i rząd wydali negatywną opinię, a pod Opolem inną? Cała decyzja była ewidentnie polityczna. To nie była walka, to było miotanie się od wydarzenia do wydarzenia. Dobre działanie zaczęło się dopiero od lipca 2016 r. Jeżeli chcemy, żeby gmina dalej chciała powrotu anektowanych miejscowości, to trzeba zmienić w niej podejście: trzeba stworzyć grupę, która będzie pokazywać zalety życia na wsi, podtrzymywać tożsamość i utrzymywać jedność między starymi a nowymi mieszkańcami, jaka była do tej pory.

No właśnie, pomówmy chwilę o przyszłości. Jak ją Pan widzi dla gminy Dobrzeń Wielki? Co powinna zrobić w obecnej sytuacji?

Gmina Dobrzeń Wielki żyje dziś na garnuszku Opola. Skoro żyje się z dofinansowania innej gminy, to jest życie na kredyt. Gmina złożona z tak małej liczby miejscowości jest – choć może nie jest to fortunne określenie – trochę bez sensu. Musimy liczyć się z tym, że gruntownie trzeba będzie zreformować sport, kulturę i szkolnictwo. Chcąc prowadzić za własne fundusze inwestycje w miejscowościach, na pewno nie będzie można przekazywać takich dotacji, jak wcześniej. Albo należy dążyć do zmiany decyzji rządu, żeby ludzie znów decydowali o swoim terenie, albo na zawsze trzeba zapomnieć o haśle: „Gmina Dobrzeń – tu żyje się dobrze”. Za dwa lata dojdzie do następnego kryzysu w gminie, więc albo trzeba dążyć do zmiany decyzji, by gmina była samowystarczalna, albo po obecnej jałmużnie z Opola za dwa lata trzeba będzie dokonać masowych cięć w tych dziedzinach, które nie przynoszą dochodu. Trzeba myśleć ostro. Pozwolono sobie na jałmużnę z Opola i odłożono na przyszłość reformy gminy. Mieszkańcy muszą się wypowiedzieć, czy chcą powrotu do poprzednich granic, a w przeciwnym wypadku muszą być świadomi tego, że będą ich czekać w niedalekiej przyszłości następne zmiany, które są bolesne, ale w takim wypadku nieuniknione. Cały czas mówi się tylko o utrzymaniu tego, co jest, a nie mówi się o inwestycjach. Co będzie w przyszłości, jeśli Chróścice powiedzą, że produkują daną wysokość budżetu gminy, a Kup czy Dobrzeń Mały swoją i chcą ją spożytkować na swoim terenie? Gdzie te pieniądze powinny być przeznaczone? Będzie wyszarpywanie sobie z gardła funduszy.

Ale te problemy istniały także wcześniej.

Ale przedtem gmina miała zaplecze ekonomiczne w postaci elektrowni i innych zakładów, które pozwalały dzielić dochód nawet tam, gdzie nie był on wyprodukowany. A w tej chwili radni mający większość w radzie będą decydować o tym, ile pieniędzy ma iść na przykład z Chróścic na Dobrzeń Wielki lub odwrotnie. Do tego dojdzie. A co z rozwojem miejscowości, które mają mały dochód?

„Czekamy na powrót do starych granic. Albo bolesne zmiany” – rozmowa z Piotrem Szlapą, byłym radnym gminy Dobrzeń Wielki

Gmina Dobrzeń Wielki jest dziś niesamodzielna, finansowo zależna od kaprysu Opola, i nie może sobie pozwolić na zbyt wiele – gdzieś musi szukać oszczędności. Z drugiej strony cięcia kosztów powodują opór mieszkańców. Jak pogodzić obecną sytuację z potrzebą rozwoju gminy?

To pytanie, w jaki sposób rozwijać gminę, która ma cztery miejscowości. Kup zawsze traktowano jako niemal uzdrowiskowe i nie wprowadzano tam przemysłu czy rolnictwa. Więc w jakim kierunku ma się rozwijać teraz? Chróścice to miejscowość rolnicza, w której jest wiele małych i średnich firm. Zostaje Dobrzeń z dużą liczbą domów jednorodzinnych, osiedlem na półtora tysiąca mieszkańców i kilkoma większymi zakładami pracy. I co teraz: wyznaczać nowe tereny na przyjęcie inwestorów? Rozwijać to wszystko, nie wiedząc co będzie dalej? Trzeba się głęboko zastanowić, co dzisiaj ma sens. Do tego trzeba dojść drogą konsultacji z ludźmi. To ma być miejsce do życia, a nie tylko ośrodek przemysłowy. Poza tym koszty uzbrojenia nowych terenów są tak wysokie, że gmina sobie z nimi prawdopodobnie nie poradzi przy tych dochodach, które ma w tej chwili. Zostaje jeszcze uregulowanie prawa w Polsce – bo co będzie, gdy na te nowe ośrodki przemysłowe znów jakiś zaborca będzie miał chrapkę?

To może trzeba zmienić charakter którejś z miejscowości, żeby gmin mogła się rozwijać? Może Chróścice powinny zostać ośrodkiem przemysłowym?

Najpierw trzeba zapytać mieszkańców, jakiej miejscowości chcą dla siebie i swoich dzieci. Czy chcą okręgu przemysłowego, czy chcą miejscowości, gdzie będzie można spokojnie żyć po pracy i odpoczywać. Jak pogodzić komfort życia, mir domowy z dużym obiektem przemysłowym stojącym w sąsiedztwie? Czy miarą rozwoju gminy jest uprzemysłowienie jej miejscowości?

A jeśli mieszkańcy powiedzą, że tak, to co?

Trzeba by dobrych rozmów zarówno z mieszkańcami, jak i z inwestorami – osobami zainteresowanymi przyszłością swojej miejscowości.

Tak jak w Świerklach, w których miała powstać szklarnia?

Uważam, że rozwój każdej miejscowości związany z wprowadzeniem przemysłu, zmianą otoczenia, środowiska, struktury dróg itd. absolutnie nie może się odbywać bez wiedzy i akceptacji mieszkańców. Inaczej wiąże się to z zagładą miejscowości, bo miejscowość to nie tylko budynki, ale ludzie, społeczeństwo i historia tego miejsca. Pogodzić aspekty historyczne z przyszłością jest naprawdę trudno i potrzeba mądrej głowy, żeby następne pokolenia nie miały tych decyzji nikomu za złe. Trzeba oficjalnie zapytać każdej miejscowości, jaką przyszłość dla siebie widzi – sieć szkół, sportu i innych dziedzin, od których zależy godne życie. I jak to pogodzić z finansami gminy. Inaczej się nie da.

Czy zatem szkołę w Dobrzeniu Wielkim należało zamknąć, tak jak rok temu zapowiadał wójt?

Najpierw trzeba powiedzieć mieszkańcom, o co w tej decyzji chodzi. Trzeba powiedzieć, dlaczego trzeba zamknąć szkołę i jaki to efekt przyniesie. Trzeba powiedzieć, że uzyska się fundusze, które będą ewentualnie potrzebne na to i tamto. Społeczeństwo starzeje się w tej chwili w strasznym tempie, więc musimy robić wszystko, by jak najwięcej młodych zostało na wsiach, jeżeli te wsie mają mieć taki charakter, jak do tej pory. Chyba że mieszkańcy widzą to inaczej. A zamykanie szkół w gminie Dobrzeń Wielki, ze względu na brak funduszy, będzie miało tylko jedną przyczynę: aneksja miejscowości.

A co by Pan powiedział tym, którzy już się pogodzili z powiększeniem Opola?

Mogę ich zrozumieć, tylko że muszą zacząć trzeźwo myśleć: co stracili, co zyskali – nie tylko pod względem materialnym, ale właśnie i duchowym. Tym, którzy widzą tylko względy materialne, a nie widzą powiązań historycznych i społecznych, swobody egzystencji, to ja życzę powodzenia – wiem, że tutaj nie zostaną.

Czy w takim razie zostanie Pan w Borkach do końca życia?

Ja jako miejsce do życia wybrałem sobie Polskę, województwo opolskie i moją rodzinną wieś. I konsekwentnie realizowałem wszystkie cele, aby spełnić swoje marzenia. Po tym, co się stało, mam naprawdę duży dylemat, co zrobić ze sobą i rodziną na resztę życia. Tutaj nie dość, że teraz nie ma wsi, to jestem osobą drugiej kategorii.

„Czekamy na powrót do starych granic. Albo bolesne zmiany” – rozmowa z Piotrem Szlapą, byłym radnym gminy Dobrzeń Wielki

Fot. melonik

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Zawsze Pewnie, Zawsze Konkretnie