Dziś mija termin składania protestów wyborczych. Protestów nie z kaprysu czy frustracji przegranych, ale z obywatelskiego poczucia obowiązku wobec czegoś, co miało być świętem demokracji. Tymczasem ci, którzy powinni świecić przykładem powagi i szacunku dla obywateli, pokazują im drzwi. Bo przewaga – rzekomo – „zbyt duża, by się coś zmieniło”.

Gdy demokracja przestaje pytać o głosy, zaczyna krzyczeć o prawdę

Czasem demokracja krzyczy ciszą. Taką jak ta, gdy głosy obywateli – dosłownie i w przenośni – traktuje się jak problem, który trzeba jak najszybciej zamieść pod dywan. Dziś mija termin składania protestów wyborczych. Kilka tysięcy listów, trzy worki pełne ludzkich wątpliwości. 300 tysięcy podpisów pod petycją o ponowne przeliczenie głosów. A w odpowiedzi: „zbyt duża przewaga, by się coś zmieniło”. Ręka machnięta z uśmiechem obojętności.

Małgorzata Paprocka z Kancelarii Prezydenta bagatelizuje sprawę, sugerując, że chodzi wyłącznie o „osłabienie mandatu Karola Nawrockiego”. Ale czy naprawdę? Czy pytanie o uczciwość wyborów, o błędy w komisjach, o przejrzystość systemu to dziś dowód na podstęp polityczny? A może – przeciwnie – to jedyny sposób, by pokazać, że traktujemy demokrację poważnie?

Nie, nie chodzi o „podważanie wyników”. Chodzi o szacunek. Nie po to przez tygodnie słuchamy o tym, że każdy głos się liczy, że mamy obywatelski obowiązek, że to nasze święto – by potem ktoś stwierdził, że kilkaset tysięcy głosów nie ma znaczenia, bo „i tak by nie starczyło”. Tylko w autorytarnych krajach wynik uzasadnia drogę, a nie odwrotnie.

Prawda jest taka, że ten „mandat” Karola Nawrockiego już dziś stoi na glinianych nogach. Nie dlatego, że został „zbyt mało wybrany”, ale dlatego, że połowa kraju – dosłownie – głosowała inaczej. I ma pełne prawo wiedzieć, że ich głos został potraktowany uczciwie.

Warto przypomnieć: to nie obywatele mają obowiązek bezkrytycznie wierzyć w system. To system ma obowiązek działać tak, by nie budzić cienia wątpliwości. Państwowa Komisja Wyborcza nie jest dekoracją – to ona ma obowiązek rozwiać wątpliwości, a nie zbywać je pustym frazesem o „demokratycznym wyborze”.

Gdy PiS przegrywał w 2014 roku, Jarosław Kaczyński wyprowadzał ludzi na ulice z hasłem „sfałszowanych wyborów”. Później eksperci mu zaprzeczyli. Ale to pokazuje coś ważnego: że demokracja opiera się nie na wyniku, lecz na zaufaniu do procesu. Jeśli zaufania brak – mamy problem z systemem.

Dziś PiS próbuje zrobić z protestów wyborczych narzędzie chaosu. A może to właśnie ich lekceważenie tych głosów świadczy o głębokim strachu? Bo jeśli protesty są dobrze udokumentowane, jeśli liczby się nie zgadzają, jeśli komisje pracowały w pośpiechu i chaosie, to może naprawdę warto wszystko policzyć jeszcze raz?

Profesor Wojciech Sadurski przypomina: to PKW ma ustalać wyniki wyborów, nie żadna politycznie przejęta Izba. A jeśli tego nie zrobi, jeśli zignoruje sygnały o „cudach nad urną” – to właśnie wtedy mandat prezydenta staje się fikcją. Nawet jeśli liczby zgadzają się co do przecinka.

Wolno mi wierzyć – choć nie muszę tego mówić wprost – że coś tu bardzo nie gra. I niech to nie będzie wiara, którą trzeba przyjąć na słowo, lecz pytanie, które powinien zadać każdy obywatel. Bez względu na to, czy głosował na Karola Nawrockiego, czy Rafała Trzaskowskiego.

Bo tylko pytając, pozostajemy obywatelami. Milczenie w sprawie demokracji to pierwszy krok ku jej końcowi.

Jeden z tych co psuli państwo przez osiem lat z nienachalnym rozumieniem demokracji.

Jeden z tych co psuli państwo przez osiem lat z nienachalnym rozumieniem demokracji.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.