Ponad 206 tysięcy obywateli podpisało petycję wzywającą Państwową Komisję Wyborczą do ponownego przeliczenia głosów w II turze wyborów prezydenckich. Różnica między kandydatami wyniosła jedynie 369 591 głosów, a skala zgłaszanych nieprawidłowości budzi coraz większy niepokój społeczny. W tle: błędy w protokołach, nielegalna aplikacja i dziesiątki tysięcy głosów nieważnych.

Wybory się odbyły. Głosy zostały zliczone. Wynik ogłoszony. Karol Nawrocki – 10 606 877 głosów, Rafał Trzaskowski – 10 237 286. Zwycięzca objął funkcję, przegrany pogratulował, Państwowa Komisja Wyborcza zakończyła pracę. A mimo to – zamiast politycznego rozdziału – mamy początek społecznego fermentu.

Ponad 206 tysięcy obywateli mówi dziś: sprawdźmy to jeszcze raz. Dlaczego? Bo coś się nie zgadza. A może właśnie: za dużo się zgadza… aż podejrzanie.

W Krakowie, w komisji nr 95 – w dzielnicy uznawanej za bastion Platformy Obywatelskiej – Trzaskowski nie tylko nie poprawił wyniku z pierwszej tury, ale… stracił głosy. Tymczasem jego rywal zyskał ich tam pięciokrotnie więcej. I nie jest to jednostkowy przypadek.

Według sygnatariuszy petycji, w ponad 3 tysiącach komisji odnotowano „wyniki znacząco odbiegające od normy”. Dodajmy do tego niemal 190 tysięcy głosów nieważnych – to o 12 tysięcy więcej niż w analogicznej turze pięć lat temu. Oficjalnie – mieści się to w granicach statystycznej normy. Ale obywatelom to nie wystarcza.

Pojawiły się też informacje o nielegalnej aplikacji, która rzekomo wpływała na przebieg głosowania. W niektórych lokalach wyborczych – jak twierdzą autorzy petycji – odmawiano wydania kart do głosowania. Są nagrania. Są świadkowie. Jest wzburzenie.

I choć wciąż nie ma twardych dowodów na fałszerstwo – to rośnie przekonanie, że błędy były, że mogły zaważyć na wyniku, i że należałoby je rzetelnie zweryfikować. Zwłaszcza że do zakwestionowania wyboru Karola Nawrockiego potrzeba by wykazać niemal 185 tysięcy głosów błędnie przypisanych jemu, zamiast Trzaskowskiemu. Tyle – i aż tyle.

PKW milczy. Partie milczą. Milczy też większość mediów. Ale to nie znaczy, że temat nie istnieje. Wręcz przeciwnie – to milczenie działa jak katalizator nieufności. Pytanie więc nie brzmi: czy wynik był sfałszowany. Brzmi: czy jesteśmy w stanie przekonać ludzi, że nie był?

W państwie demokratycznym wiarygodność wyborów to fundament. Jeśli zacznie się kruszyć – zawali się wszystko. Dlatego może warto – choćby dla zasady, choćby dla transparentności – poważnie potraktować głos tych 206 tysięcy ludzi- a ta liczba z minuty na minutę rośnie. Bo nie każdy, kto domaga się przeliczenia głosów, wierzy w spiski. Czasem po prostu wierzy w demokrację.

Głos za głos. Czy naprawdę wiemy, kto wygrał wybory?

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.