Bardzo niewiele osób wierzyło, że mu się uda. Oficjalnie, na konferencji prasowej KO stwierdzono, że podjął się „mission impossible”. Sceptycy przywoływali dodatkowo jego porażkę w wyborach prezydenckich w Opolu. Tymczasem przekonał do siebie 88 689 wyborców, podczas gdy jego główny i uważany za pewniaka konkurent Jerzy Czerwiński z PiS uzyskał jedynie 75 193 głosów.
Z Senatorem RP Tadeuszem Jarmuziewiczem rozmawia Leszek Myczka.
Leszek Myczka: Zapytam krótko: jak Pan to zrobił?
Tadeusz Jarmuziewicz: – Myślę, że nie przeszkodziła mi w tym dusza inżyniera i postrzeganie świata przez liczby. Pakt senacki z definicji, tym razem bardzo mocno dotrzymany, jest bonusem bardzo, bardzo mocnym. To w przypadku tego okręgu wyborczego było niesłychanie istotne. Oczywiście w momencie, kiedy się decydowałem, nie przyszła mi do głowy nawet taka frekwencja, która była kolejnym argumentem do tego, że wynik był jaki był. No i takie coś ze sportu: wiara w sukces – coś, co nie przeszkadza, bo wiemy doskonale, ile meczów zostało przegranych w szatni. Mi towarzyszyło to, że jeżeli Pakt Senacki zdecyduje się na Jarmuziewicza w tych pięciu powiatach, to Jarmuziewicz będzie gryzł trawę uściśnie milion dłoni i będzie się bił do ostatniej kropli, aż mnie na drzwiach poniosą żywego czy martwego. I tak się też stało, tzn. ja naprawdę tych nie pieniężnych, niematerialnych nakładów włożyłem mnóstwo. Ja się naprawdę spotkałem z ogromna masa ludzi. Aż się sobie dziwiłem. Tak trochę podglądałem Tuska, czyli tę jego gigantyczną pracowitość. I w tej kwestii nie spuszczam głowy. To znaczy: dałem sobie radę, a frekwencja przesądziła o reszcie.
Podjąłem się misji. I z wielką przyjemnością spotkałem się z moimi kolegami w Senacie, którzy mówią, że to dwie dobre wiadomości: że jest Jarmuziewicz i nie ma Czerwińskiego. Może dlatego, że tych nie pisowskich senatorów jest zdecydowanie więcej, to i przemyciło się tych moich przyjaciół z poprzednich lat dużo, dużo więcej. Powiem tak: w pierwszych dniach nie towarzyszyło mi poczucie zagubienia gdy chodziłem po korytarzach senackich.
– Zbliżają się kolejne wybory – samorządowe i do Parlamentu Europejskiego. Czy nie myśli Pan o otwarci szkółki dla kandydatów z własnej formacji? Szkoda, by takie doświadczenie się zmarnowało…
– Jak chcesz zaczynać kampanię w tej chwili, na 5 miesięcy przed wyborami, to nawet sobie głowy nie zawracaj. To znaczy, że gdzieś tam to białko jest już trochę ścięte, że nie da się wylansować gościa przez 5 czy 7 miesięcy. Jak Państwo wiedzą, ja pierwszy raz zostałem posłem w 97 roku, będąc już wcześniej trochę aktywnym społecznie: Odra Opole, Izba Gospodarcza. No gdzieś w życiu publicznym się kręciłem, pokazywałem. Ja musiałem odgrzać nazwisko z pięciu kampanii poselskich, ale widziałem, że rozpoznawalność nazwiska przed 15 października nie była zerowa, eufemistycznie mówiąc. A wracając do tego, jak się zabrać za kampanię wyborczą? Na naszej ziemi mieszka pewna mniejszość etniczna – chylę czoła przed nią – która mówi, że systematyczność i porządek są podstawą wszystkiego. Tutaj też. Tutaj się prochu nie wymyśli. Nie ma jakiegoś guzika w walizce czy czerwonego guziczka, że wciśniesz i wszystko jedzie. Jest tysiąc małych metodek na to, żeby sobie dać radę w tych wyborach. Pierwsza to pracowitość, a potem długo, długo nic. A dalej: pokaż się tym ludziom, nie bój się z nimi rozmawiać. Stara amerykańska zasada: poproś! Po prostu trzeba poprosić o głos, o poparcie itd. Ale wyrażając to wprost, nie chodząc naokoło. Użyj słowa „proszę”. Najnormalniej w świecie: uściśnij dziesiątki dłoni. Natomiast myślę, że chyba kończymy pomału czas, że się wygrywa wybory makulaturą w sensie, że nawiesza się tego ile się da. Aczkolwiek mamy też wyjątek taki na Opolszczyźnie, gdzie jeden z kandydatów powiesił rzeczywiście nienaturalnie wielkie ilości makulatury i nie wiem ile w tym udziału było jego. To znaczy wcześniej to nazwisko też było mocno rozpoznawalne, ale. Ale teraz? Teraz się mocno wylansował.
Po wyborach parlamentarnych w 94, ja wówczas jeszcze z KLD kandydowałem – to był taki mezalians jeszcze z Unią Demokratyczną, ale jeszcze nie Unią Wolności. Wtedy zostałem radnym, ale to też było powtórzenie kampanii, czyli to nazwisko już było rozgrzane jakoś tam. W związku z tym i tu się powiodło. Na pewno nie jestem dyplomowanym doradcą do spraw wygrywania wyborów. Nie spuszczę głowy, bo to szóste wybory parlamentarne, które mi się udało wygrać. W związku z tym też jakimś dyletantem, chyba specjalnym nie jestem.
– Zdarzyło mi się być ostatnie w Grazu w Austrii, mieście terytorialnie mniejszym od Opola, choć z prawie dwa i pół razy większą populacją. Miasto stare, z piękną starówką i gęstą zabudową. I tam – proszę sobie wyobrazić – nagle pomyślałem o Panu i Pana pomyśle na tramwaje w Opolu – wyśmianym przez politycznych konkurentów. Okazuje się, że wąskie uliczki nie są wcale przeszkodą dla tego typu komunikacji, która znakomicie zdaje w Grazu egzamin. Czy myśli Pan że warto wrócić do tego pomysłu?
– Nie przyszło mi do głowy skojarzenie z Opolem, ale Graz to dobre porównanie. Dzięki za taką koincydencja tych skojarzeń. Ja bym to dzisiaj powtórzył. To znaczy nie pchałbym się do wyborów prezydenckich, bo już raz byłem kandydatem. Natomiast może skażony infrastrukturą, może to, że patrzę na to, że ludziom się lepiej żyje, kiedy krócej stoją w korkach, kiedy powietrze jest czystsze itd. pomyślałem sobie, że to byłby dobry pomysł. Zwłaszcza że były pieniądze. To był niepowtarzalny moment. Nie ma takiej sytuacji, kiedy z Elą Bieńkowską, moją przyjaciółką, wszystko było zgrane. Trzeba było aplikować, składać papiery i zbudować tramwaje w Opolu. I dla mnie tak naprawdę bez znaczenia jest, czy w korkach stoimy w autobusie spalinowym, czy elektrycznym, bo to nie ma znaczenia, bo realizacją funkcji jest dojechać bez większych postojów. Tak, tak wygląda funkcja przewiezienia z A do B. Można wrócić do tego, bo tutaj można zapakować kilka historii. Nie te ślady węglowe, te ileś ciast, które można by przy okazji upiec. Czy powrócę do tego? W zależności gdzie będę siedział i czy będę miał pióro do podpisywania decyzji, czy nie. Na dzisiaj pewnie nie będę się z tym obnosił, ale też nie będę ukrywał tego pomysłu swojego, bo uważam, że szkoda, że umarł w takich okolicznościach.
– Jak pan sobie wyobraża zrobienie porządku z mediami publicznymi, głównie z TVP? Pomijając kwestie prawne, ktoś tych funkcjonariuszy musi zastąpić. Szczerze mówiąc nie widzę tłumu byłych dziennikarzy TVP, szczególnie tych dobrych, którzy kwapiliby się do powrotu.
– Po wcześniejszej dyskusji kuluarowej, nawet za zamkniętymi drzwiami i zgaszonym świetle wręcz, o tym kto miałby pracować w sprawach programowych w telewizji – ja jestem skażony tym, że jestem przedsiębiorcą od zawsze – wprowadziłbym likwidatora, któremu dałbym pióro, żeby mógł ręcznie dobierać sobie skład. Byłby to absolutnie wariant przejściowy. A potem podjął decyzję dopiero czy Telewizja Polska do likwidacji, do prywatyzacji, czy do czegoś tam jeszcze? Natomiast na obecną chwilę trzeba skończyć z sączeniem tego jadu. W związku z tym trzeba przejść na ręczne sterowanie. Ja nie wierzę w nawrócenie Rachonia. To są zjawiska niemożliwe. Nie mam co do tego złudzeń. Odbędzie się to prawdopodobnie za cenę utraty jakości przez jakiś czas. Ale myślę, że jeżeli likwidator dostanie dobre umocowanie, dostanie taką kasę, że będzie mógł ściągnąć ludzi z rynku ze stacji, które nie są skompromitowane do końca, to myślę, że jest w stanie zmontować ekipę nie tylko z dziennikarzy telewizyjnych. Myślę, że w wielu dziennikarzach radiowych jest potencjał do tego, żeby z niego zrobić dziennikarza telewizyjnego. Widzę, że jak się pan uśmiecha… to to jest glina, z której można coś ulepić. I myślę, że może nastąpić utrata jakości, ale to choroba, z którą można żyć. W porównaniu z tym, co przeżyliśmy, to są pieszczoty. To jest drobiazg.
– Wicemarszałkini Sejmu Monika Wielichowska stwierdziła gdzieś w portalu społecznościowym, że pierwszą osobą, która powinna zostać rozliczona z tych ostatnich ośmiu lat jest Zbigniew Ziobro…
– Tak. Próbuję szukać argumentów dlaczego właśnie on w pierwszej kolejności miałby być rozliczony i rzeczywiście: to jest gość, który zbudował mechanizm zapór i przeszkód, żebyśmy dostali pieniądze z KPO. Gość, który stał w pierwszym szeregu do łamania konstytucji i praworządności w Polsce. Na liście zasług tych „największych” chyba jest liderem. Rzeczywiście to dobry wybór gdybym miał typować, chociaż nie wiem, czy się da indywidualnie rozliczać Ziobrę, bez całego anturażu, który wniósł, a co za tym idzie całego sztabu osób: sędziowie, prokuratorzy itd.
A ponowne pojawienie się Agenta Tomka?
Zastanawiałem czy to nie falstart, ale chyba nie. Jeżeli nie, to dobrze, że teraz, bo gdyby się zgłosił później to można by mówić o koniunkturze. On wie, że w tej chwili cały aparat jest opanowany przez Ziobrę, ale podnosi przyłbicą i mówi: patrzcie jak agent Tomek, mam dla państwa kilka ciekawostek. OK, zobaczymy. Ja mam nadzieję, podobnie jak pan redaktor, że że to jest początek serii, że znajdzie się teraz kilka, kilkadziesiąt, kilkaset osób, których nagle dostąpi odwagi.
– Nie unikniemy oczywiście tematu powiększenia Opola. Jak Pan ocenia ten pomysł i starania, choćby Dobrzeniaków, o ponowne rozpatrzenie sprawy?
– Modelowo zły przede wszystkim. Nie zapytano nikogo o to, jak zsyłka po prostu, to się stało karnie, bez grzechu. Nie wiadomo za co taki los spotkał tych ludzi.
– Zapytano ich. I oni w 99 procentach powiedzieli, że nie chcą.
– Po czym zignorowano to kompletnie. Ja bym takiej decyzji nie podjął. Ja bym zostawił to w takim kształcie, jak było. Natomiast w tej chwili to jest trochę ścięte białko. To znaczy kształt inwestycji w mieście, rozwój, wszystko zaplanowane jest na takie wpływy. To z całą pewnością nie mogłoby się odbyć z dnia na dzień. Trzeba by wyhamować ten proces, chyba ze szkodą dla wszystkich. Ja nie mówię tylko o Opolu, bo element niepewności w gminach, które straciły na tym interesie, też byłby znaczny. W związku z tym chyba ten niedobry krok trzeba zalegalizować.
– Nikt w Dobrzeniu Wielkim nie myśli o zwrocie elektrowni. Możliwa jest jednak taka korekta granic, która pozwoli gminie w miarę dostatnio prosperować.
– No tak, bo mi rozszerzenie Opola zasłania elektrownia Opole, znaczy, że to jest wcielenie Elektrowni Opole do miasta Opola. A potem długo, długo nic. Ale rzeczywiście jeśli są możliwe takie korekty powinny mieć miejsce i to można zrobić już bez większej straty dla kogokolwiek, choćby dlatego, że tych inwestycji tam nie ma, mimo że były zapowiadane i chyba nawet planów nie ma w tym miejscu, tylko był wyrażone werbalnie w momencie, kiedy kiedy był taki pomysł.
– Szykuje Pan już nowe biuro w atrakcyjnym miejscu, trzeba przyznać.
– 50 metrów kwadratowych, ulica Kominka 10. 45-302 -chyba taki kod tu jest jak pamiętam. Gdyby ktoś chciał pisać to jestem otwarty. Jeszcze numeru telefonu nie mam, nie podam też adresu mailowego do samego biura, choć może już dzisiaj będzie. To miało być mieszkanie. Jest świeżo po remoncie. Dwa fajne pokoiki i kuchnia, która jest nie bez znaczenia. Zapraszam Państwa na dyżury od połowy grudnia. Najszybciej. Realistą jestem. Bo to mi trochę zejdzie. W tej chwili jestem na etapie regonów, konta bankowego, zatrudnienia pracownika, adresu mailowego. Jestem w o tyle kłopotliwej sytuacji, że ja takie rzeczy robiłem ostatnio chyba 26 lat temu. Trochę odwykłem. 18 lat w Sejmie i takie rzeczy zawsze robiono za mnie. Dzisiaj nie mam zaplecza biura poselskiego i przez ten cały gąszcz sam muszę się przebić.
Tego osamotnienia doświadczyłem także w kampanii wyborczej, bo kampanie wyborcze zawsze mi robili ludzie związani jakoś tam z moim biurem poselskim. Natomiast w czasie kampanii wyborczej zostałem sam. W sukurs przyszła mi inność kampanii senackiej. Nie miałem konkurentów wewnętrznych. W czasie wyborów parlamentarnych, niestety, ale chyba większy kłopot jest z konkurentami ze swojej listy, jak z list zewnętrznych. A teraz to nie wyścigi kto pierwszy otworzy biuro senackie, w związku z tym ja bardzo spokojnie do tego podchodzę.
– Tym bardziej, że tutaj nikt nie wierzył, że Pan wygra.
Fajnie, że to pan powiedział. Redaktorze, ja pamiętam dwie takie konferencje prasowe na schodach koło Biblioteki naszej. Ja taki trochę ściśnięty byłem w środku. Natomiast ja wierzyłem w zwycięstwo. Naprawdę. Tylko miałem taki czarny sen, bo ja do sejmiku parę lat temu przegrałem ośmioma głosami. Na tysiąc. I teraz myślę sobie tak przegrać z Czerwiński stoma głosami na kilkadziesiąt tysięcy – no nie…
Natomiast tu nie było przegranej stoma czy wygranej stoma, tylko było blisko piętnaście tysięcy przewagi. To jest znaczna różnica. Tu nie żebym nosa zacierał, ale piętnaście tysięcy głosów. I co mnie w tych wynikach zaskoczyło? Wynik kandydata Konfederacji na poziomie 15% . Próbowałem sobie tłumaczyć, że może była to grupa, która nie akceptowała ani mnie ani Czerwińskiego. To jest pierwsze, co przychodzi do głowy, bo w tak wygórowane poparcie dla Konfederacji w tym miejscu nie wierzę. Poza tym Konfederacje to było coś tak trudnego do zdefiniowania nie bardzo wiadomo, co to politycznie jest, czego to coś chce. W związku z tym Jarmuziewicz i Czerwiński nie zapełnili całego pola. Przecież 15 to jest jedna siódma, to znaczy, że na siedmiu jeden gość mówi Konfederacja, a tych sześciu się wadzi, czy Czerwiński, czy Jarmuziewicz. Ale dałem radę.
Piętnastego wieczorem miałem telefony od tych, którzy zasiadali w komisjach. Gdzieś słyszę, że w którejś komisji w Nysie mam 500 do 100, w Brzegu 400 do 80 czy do 90. Miałem od kilku miesięcy taką naprawdę pyszną whisky w barku. Wyjąłem, wypiłem lampkę, dwie, no może więcej, po czym położyłem się. Rano żona mnie budzi i mówi przegrywasz dwunastoma procentami. I okazuje się, że logika tego interesu jest taka, że pierwsze napływają protokoły z wiosek, gdzie poparcie elektoratu dla Koalicji Obywatelskiej, całego Paktu Senackiego jest umiarkowane. Tam gdzieniegdzie dostawałem 5 – 7%. Natomiast w miarę upływu dnia to się odwracało Natomiast Nysa i Brzeg odwróciły kompletnie. W Nysie, jak pamiętam, było 16 do 9 w tysiącach. W Brzegu też chyba 5 czy 6 tysięcy miałem przewagi. Natomiast absolutną anegdotą jest to, co się stało w Prudniku. 5 tysięcy 531 dostał Czerwiński, a ja 5 tysięcy 532.
Jednym głosem na jedenaście tysięcy. Miłe, zwłaszcza że to w mateczniku Czerwińskiego.
– Jak rozumiem w Senacie zamierza się Pan zająć infrastrukturą?
– Infrastrukturą, to naturalne. I oczywiście środowiskiem. Tutaj, u Marszałka robiłem to przez kilka lat: Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych, zaangażowanie w Odrę i w temat ochrony środowiska i wód jakichkolwiek. Idę tam gdzie mam coś do powiedzenia i doświadczenie. Znam takich posłów którzy do końca nie wiedzą, w jakiej mają być komisji. To znaczy jak z cywila nic nie przynosisz do parlamentu, to rzeczywiście masz problem, gdzie funkcjonować. Natomiast ja funkcjonuję w infrastrukturze od 40 lat.
– I co – likwidacja Wód Polskich?
– To jest temat otwarty. Bo znowu sama idea powstania Wód Polskich zrodziła się na bazie tezy, że rzeka nie ma granic administracyjnych tylko zlewnia. Poprzedni kształt zarządu melioracji i urządzeń wodnych opierał się na administracji tylko i wyłącznie, że to jest województwo opolskie, to jest obok Dolny Śląsk i Śląsk. Ale to nie pokrywa się ze zlewniami Odry, Nysy czy Małej Panwii… Reforma musiałaby oddzielić duże rzeki takie jak Odra czy Nysa, natomiast te mniejsze, żeby były zarządzane jednak z pozycji Opola. To brzmi dumnie ale w takim małym województwie jak nasze mamy trzy tysiące kilometrów rzek. Tu naprawdę jest czym zarządzać. Myśmy dbali o to, żeby raz na trzy lata wejść do tej małej rzeki, tzn. ją wykosić, wyczyścić itd. Natomiast w tej chwili od sześciu lat, jak funkcjonuje prawo wodne, od pierwszego stycznia 2018 roku niektóre rzeki nie były dotykane. W związku z tym możemy sobie wyobrazić, że jeżeli prześwit przekroju rzeki był taki, no to teraz jest znacznie mniejszy, bo to wszystko pozarastało. Gdyby się trafiła większa woda wiosną czy jesienią, to nie będzie nam wesoło…