Rozmowa ze Zbigniewem Janowskim, ustępującym dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w Dąbrowie, o największych projektach oraz o roli festiwalu „Zamczysko” w kreowaniu muzycznej marki regionu.

Dziesięć lat szefowania GOKiR minęło. Wcześniej pracował Pan ponad 15 lat jako dziennikarz radiowy, następnie dwa jako zastępca dyrektora ośrodka w Dobrzeniu Wielkim. W Dąbrowie jednak czekało większe wyzwanie – budowa instytucji od zera. Warto było?

Od zawsze lubiłem pracować z ludźmi i dla nich. Jako dziennikarz starałem się naświetlać problemy, zadawać pytania. Tu nie wystarczy przekładać papierków. I w kulturze było podobnie. Mogłem pewne pomysły urzeczywistnić i to było warte podjęcia wyzwania.

Poznaj swój ośrodek kultury. Zbigniew Janowski z GOKiR: „Ośrodek kultury musi integrować w jednym miejscu”

Zbigniew Janowski, fot. Anna Konopka

Czy więc marzenia udało się zrealizować? Swoją funkcję sprawuje Pan do końca sierpnia. Czas na kolejny etap?

Nie lubię stagnacji, jestem typem takiego łazika (śmiech). Koncepcja prowadzenia ośrodka, która sprawdzała się w możliwych warunkach finansowych, wyczerpała się i została zanegowana po ostatnich wyborach samorządowych. To zawsze było balansowanie pomiędzy tym, co można zrobić, a tym, czego zrobić się po prostu nie da.

 

Wcześniej nie było w Dąbrowie ośrodka kultury. Jak ludzie odebrali dekadę temu fakt, że nagle taki się pojawi, i to na wsi?

Za sprawy kultury odpowiadała biblioteka, jej filie i placówki edukacyjne. To wąskie środowisko. Poza tym nie było niczego budującego inną przestrzeń poza szkołą. Potrzebna była zmiana myślenia o kulturze w ogóle. Zaczynałem więc od wyrobienia dokumentów, NIP-u, pieczątek… Dostałem pokój, w którym urzędowałem sam. W międzyczasie musiałem zaproponować ofertę kulturalną.

Brzmi dość pesymistycznie. Wiele ról naraz. Czy to wykonalne?

Chodziło o to, by pokazać ludziom, że na wsi też można zapewnić czas wolny, wyjść poza swój ogródek, te cztery ściany… Trudnością wtedy, jak i dziś jest de facto brak realnej siedziby ośrodka kultury.

Problemem jest też jednoczesne funkcjonowanie w jednym biurze – cztery na cztery metry – dyrektora, księgowej, konserwatora, a czasem jeszcze instruktora. Na dobrą sprawę zespół obecnie liczy trzy osoby.

Poznaj swój ośrodek kultury. Zbigniew Janowski z GOKiR: „Ośrodek kultury musi integrować w jednym miejscu”

Taka instytucja powinna się kojarzyć z konkretnym miejscem, a takiej przestrzeni niestety nie mamy, wciąż brakuje na nią pieniędzy. Budżet ośrodka jest też tak ułożony, że lwia część pieniędzy z dotacji jest przeznaczona na utrzymanie administracyjne świetlic.

Czyli w jedenastu świetlicach koncentruje się w zasadzie działalność GOKiR-u?

Od początku starałem się zaszczepić działania społecznikowskie, pomogły tu fundusze z UE. To trochę tak, jakby u nas było kilkanaście ośrodków kultury, w których trzeba było prowadzić koncerty, występy i różne wydarzenia. Trzeba było wykazać się wielozadaniowością, być alfą i omegą. W miarę ciekawszych propozycji oczekiwania ludzi rosną, to naturalne. Działanie jednoosobowe w takich warunkach jest trudne.

Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. I z pewnością jest tak w przypadku Dąbrowskich Spotkań z Poezją Śpiewaną „Zamczysko”. To była pierwsza głośna impreza GOKiR-u.

Wymyśliłem ten festiwal od początku do końca, łącznie z nazwą, która wówczas moim zdaniem była kluczowa. „Zamczysko” to coś, czego nie ma nikt, a ryzyko było spore, bo postawiłem na coś niekomercyjnego i nietypowego.

Ale dlaczego akurat poezja śpiewana i piosenka turystyczna?

Sam z niej wyrosłem, doskonale znałem środowisko. Na dobry początek udało się ściągnąć trzech wykonawców. Gwiazdą była Wolna Grupa Bukowina, przyjechali też artyści lokalni: Basia Beuth i Sławek Kusz. Prawda jest taka, że zaprosiłem ich do miejscowości, która była ciemną plamą na muzycznej mapie Polski. To mogła być porażka.

Pomysł wyjścia poza gminę był trudny. Takich imprez jest kilkadziesiąt w kraju, są porozrzucane, mają charakter głównie festiwalowo-konkursowy. U nas rywalizacja odpadła „na dzień dobry”. Ówczesny wójt i przewodniczący dali mi wolną rękę. No i tak się zaczęło.

To jakie było pierwsze „Zamczysko”?

Pierwszy festiwal odbył się w centrum wsi, koło remizy strażackiej, na prowizorycznej scenie. Gdy wykonawcy śpiewali, para z ust im leciała, bo było tak paskudnie zimno.

Potem pomyślałem, że to wszystko był jakiś wygłup z mojej strony. Promocja była słaba, a całość była co najmniej dziwna. W trakcie występu Sławka Kusza włączyła się syrena strażacka. Nieliczni ludzie, którzy siedzieli na tych ławkach, pojechali gasić pożar… Przyszło może z 50 osób, a po wszystkim zapytałem ze sceny, czy jest sens organizowania tego dalej.

A publiczność co na to?

Że tak! Podsuwali pomysły, kogo chcieliby usłyszeć. To mnie uskrzydliło i dodało energii. I w kolejnych latach było coraz lepiej. Pierwsze „Zamczysko” kosztowało może z 15 tys. zł, dziś to cztery razy więcej i tysięczna publiczność z całej Polski. Mamy dużą scenę, z ogromnym nagłośnieniem i artystami, którzy chcą zagrać w magicznym miejscu – przy zamku.

Organizacja festiwalu to spore zadanie. Ile czasu zajmuje?

To praca na cały rok. Jeżdżę po całej Polsce, słucham i wybieram muzyków. Rozmowy się prowadzi w terenie: na festiwalach, na koncertach, w schroniskach… Wyszedłem z założenia, że nie chcę kopiować festiwalu opolskiego w mikroskali, stąd zapraszam głównie grupy mniej znane, debiutantów. To też sztuka ocenić, czy danym wykonawcą uda się zainteresować słuchaczy.

Poznaj swój ośrodek kultury. Zbigniew Janowski z GOKiR: „Ośrodek kultury musi integrować w jednym miejscu”

Dziś festiwal ma renomę, a Dąbrowa zaistniała na muzycznej mapie kraju. Co potwierdziło, że z małego festiwalu piosenki poetyckiej zrobiła się marka.

Byłem zszokowany, gdy muzycy z Piwnicy pod Baranami zadzwonili do mnie, że znów chcą wystąpić. Innym razem, gdy to ja dzwoniłem do Staszka Soyki z zaproszeniem, on odpowiada, że owszem, słyszał o tej imprezie… W takich sytuacjach robię się czerwony… ale i bardzo szczęśliwy.

Co jest największą siłą tego festiwalu – podkreślmy: niebiletowanego?

Artyści chcą się spotkać z publicznością także po koncercie. Atmosfera jest kameralna i swojska.

Ale przez te dziesięć lat nie samym „Zamczyskiem” się żyło. Ważna tu była i jest orkiestra dęta.

Nie udałoby się bez wsparcia byłego wójta Marka Lei i Rolanda Krauzego. Wiedziałem, że są ludzie, którzy grają na instrumentach dętych, ale ciężej było z przekonaniem ich do zagrania w jednym zespole. Postawiliśmy na lokalnych muzyków. Pierwszym dyrygentem był Jacek Hornik, później Jan Swaton – profesjonalnie już na start.

My stworzyliśmy powiększony big-band, stawiając na naukę. Powstało więc ognisko muzyczne, w którym zaczynało się od nauki nut. Najpierw było osiem osób, dziś są już dwadzieścia dwie. Dzieciaki grają jazz, muzykę rozrywkową opartą na przebojach. Myślę, że to nas wyróżnia. Niektórzy rosną z tą orkiestrą.

Macie też mażoretki, teatr…

Początkowo mażoretki były hitem, czymś modnym. W GOKiR-ze udało nam się przekonać dzieci do tego, że to nie tylko zabawa i taniec, ale też dyscyplina sportowa. Tu stale trwa nabór. Inaczej jest z grupą teatralną prowadzoną przez aktora i instruktora – Tomka Stochniała. Zbudowana jest głównie w klasach szkoły podstawowej i gimnazjalnej. I tu znów pokutuje brak ośrodka kultury, sceny. Zajęcia odbywają się w szkole.

Jedną z ciekawszych propozycji jest koło gitar klasycznych.

Jako że grałem na tym instrumencie, to początkowo sam je prowadziłem. Dziś jest już instruktorka. Zajęcia odbywają się w świetlicy w Chróścinie. Gitary uczą się i 5-latki, i 60-latki.

Czego życzy Pan sobie i następcy?

Nie chciałbym, aby przepadła praca włożona w dziesięć lat funkcjonowania GOKiR-u. Powinien powstać w końcu dom kultury, który zjednoczy mieszkańców w jednym miejscu, a nie w poszczególnych miejscowościach i ich świetlicach. Ośrodek kultury wymaga siedziby z pomieszczeniami dostosowanymi do różnych zajęć. W sali, która pełni rolę zajęciowej, biesiadnej i sportowej – to się nie uda.

Dziękuję za rozmowę.

Fot. mat. GOKiR w Dąbrowie

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarka, redaktor wydania miesięcznika Opowiecie.info. Wcześniej związana przez 10 lat z Nową Trybuną Opolską w Opolu. Pisze o tym, czym żyje miasto, z naciskiem na kulturę. Fanka artystów i muzyków, brzmień pod każdą postacią oraz twórczych inicjatyw. Lubi dużo rozmawiać. W wolnym czasie jeździ na koncerty i festiwale, czyta książki i ogląda filmy – dość często o mafii.