Z Markiem Froelichem, prezesem Izby Rolniczej w Opolu, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot

– Pogoda nie rozpieszcza rolników, a niewielu z nich ubezpiecza swoje gospodarstwa.

– To prawda, na początku wegetacji susza, a potem wszystko, co mogło się zdarzyć, czyli gradobicie, wichury i nawalne deszcze. Jednak na mapie ubezpieczających się rolników Opolszczyzna wypada najlepiej w Polsce, bo co czwarty z naszego województwa ubezpiecza swoje gospodarstwa. Im większe gospodarstwo, tym pewność, że się ubezpieczy.

– No tak, ale 25 procent to nadal niewiele, a pozostałych 75 procent liczy tylko na szczęście, a jak ono nie dopisze, to żąda od państwa, żeby im pomogło.

– Na pewno coś musi ulec zmianie, skoro państwo wypłaca odszkodowania suszowe za 2019 rok do chwili obecnej i nadal  szuka na ten cel pieniędzy. Powinna przyjść komisja z ubezpieczalni, oszacować i wypłacić. Tym bardziej, że pogoda jest nieobliczalna. Dlatego powołano w resorcie rolnictwa specjalną grupę ekspertów Gospostrateg, oni zajmą się ustawą o ubezpieczeniach rolnych. Obecnie rolników ubezpiecza pięć zakładów, a nam chodzi o to, żeby to były zakłady ubezpieczeń wzajemnych, bo wtedy będzie niższa składka. Generalnie powinniśmy wrócić do powszechnych ubezpieczeń w rolnictwie, które już kiedyś były.

– Kiedy zrezygnowano z powszechnych ubezpieczeń?

– Wraz z upadkiem komuny postanowiono wszystko zmienić, więc zrezygnowano z przymusu ubezpieczeń. Dlatego niezbędny jest powrót do Towarzystw Ubezpieczeń Wzajemnych, jako naturalnych w rolnictwie. Te ubezpieczalnie nie są nastawione na zysk, ewentualne zyski są przeznaczane na powiększanie funduszu statutowego i składkę w następnym roku.

– A w rolnictwie tych przypadków losowych, które powodują straty jest dużo.  

– Obecnie jest dziewięć zdarzeń losowych, od których mogą ubezpieczać się gospodarstwa, a chodzi o to, żeby ubezpieczały się przynajmniej od jednego. Izby rolnicze postulują, żeby do zdarzeń losowych dołożyć jeszcze gryzonie, bo te w ostatnich latach mają znaczny wpływ na obniżenie plonów. Choć wiadomo, że nie od wszystkiego da się ubezpieczyć, bo przecież nie sposób przewidzieć wszystkich zdarzeń losowych.

– Obecnie ubezpieczenia są dobrowolne, dlaczego tak niewielu rolników z nich korzysta?

– Grupa Gospostrateg dąży do tego, żeby rolnik ubezpieczył się choć od jednego zdarzenia losowego. Tego lata np. mieliśmy liczne przypadki gradobicia, najtańsze ubezpieczenie zboża od gradu wynosi 8 złotych od hektara. Jak widać, to nie są jakieś bajońskie kwoty, ale rolnicy z nieświadomości i dla zasady unikają ubezpieczeń. Prawda jest taka, że mało kto czyta ogólne warunki ubezpieczenia. Rolników zniechęca te kilkanaście stron, a przeczytany jeden akapit – co wyłącza się z ubezpieczenia – wyjaśniłby wiele. W konsekwencji wielu się zraziło, nie dowiadując się, co nie jest ubezpieczone, albo jakie warunki sprawiają, że nie będzie ubezpieczone.

– Jak więc zmusić rolników do ubezpieczania się od losowych zdarzeń w gospodarstwie?

– Propozycja jest taka, że jeśli rolnik nie wykona tego minimum i nie ubezpieczy się przynajmniej od jednego zdarzenia, wówczas nie będzie mógł się ubiegać o żadną pomoc państwową. Będzie też musiał ubezpieczyć połowę swoich gruntów rolnych. Dla niektórych właścicieli gospodarstw to może być terapia szokowa…

– Brak ubezpieczenia to jeden problem, a inny, to częsty spadek dochodu takich rolniczych przedsiębiorstw.

– Grupa Gospostrateg głowi się teraz nad spadkiem dochodu w rolnictwie, ale to jest do zrealizowania w gospodarstwach prowadzących księgowość, gdzie można byłoby się odnieść trzy lata wstecz. To podstawa, od której można wyliczyć spadek dochodu. W krajach starej Unii Europejskiej są uregulowania prawne, według których gospodarstwo rolne nie może zbankrutować, może natomiast liczyć na pomoc ekspercką w wyjściu z kłopotów. Owszem, podaje się, że codziennie tysiąc gospodarstw bankrutuje w Unii Europejskiej, ale to nie jest bankructwo w naszym wyobrażeniu. Tacy rolnicy kończą produkcję, oddają gospodarstwo, jeśli stwierdzają, że już nie potrafią efektywnie pracować.

– Czyli odchodzą z branży rolniczej, zmieniając ją na inną?

Czasem zmieniają zawód, częściej przechodzą na emeryturę, albo wcześniej pozyskane pieniądze z gospodarstwa pozwalają im doczekać do emerytury. To jest naturalny cykl dotyczący małych gospodarstw, które przechodzą na kogoś innego. Polscy rolnicy muszą się jeszcze wiele nauczyć, a ubezpieczenia to zaledwie taki zaczyn do prawidłowego myślenia.

– A co u nas dzieje się bankrutującymi gospodarstwami?

U nas przejmuje je Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, to najczęściej takie, które przeinwestowały. Wówczas rolnik pozostaje rolnikiem w tym swoim gospodarstwie, ale póki nie spłaci długów, to ziemia nie jest jego własnością. Ale to jeszcze niezbyt działa, bo nie wszystkie takie gospodarstwa KOWR chce przejmować.   

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.