Na początku pandemii mówiło się, że zaczęło się m.in. od tych, co jeździli w Dolomity na narty, albo do pracy za granicę. Bezdomnych korzystających z noclegowni, więc cały czas w jednym miejscu, covid długo się nie imał.

Podczas poprzedniego lockdownu byli izolowani, jeśli któryś wyszedł, już nie mógł wrócić. Bezdomni buntowali się przeciwko takiemu podejściu, więc teraz wychodzą normalnie poza ośrodek przy ul. Popiełuszki w Opolu.

– Poprzednio taki był trend, żeby ich profilaktycznie pozamykać, teraz tylko namawiamy, żeby pozostawali na terenie obiektu i jak najrzadziej kontaktowali się z ludźmi na zewnątrz – mówi Elżbieta Urzędowska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Osobom Bezdomnym i Uzależnionym przy ulicy Popiełuszki w Opolu. – Nie mamy teraz takiego prawa, żeby ich zatrzymać, tym bardziej, że już nie możemy im zaoferować pełnego wyżywienia, jak było to jesienią.

Średnio każdego dnia z noclegowni korzysta 90 osób i dotychczas nie było śmiertelnych przypadków zachorowań na koronawirusa. Były lżejsze przypadki, łącznie dziesięć osób zostało poddanych kwarantannie.

– Wśród kobiet mieliśmy podejrzenie zakażenia koronawirusem, ale lekarz nie skierował jej na test, więc umieściliśmy w izolatce pozostałe kobiety, które z nią się kontaktowały – mówi Elżbieta Urzędowska.

Personel schroniska ma też swoje obserwacje, z których wynika, że bezdomni tak często się nie zarażają.

– Wychodzi na to, że mimo wszystko bezdomni są bardziej odporni z racji częstszego narażenia na różne bakterie i wirusy na ulicy – tłumaczy Elżbieta Urzędowska. – Dlatego teraz, podczas trzeciej fali, nie będziemy musieli zamykaać ośrodka, izolując ich od świata.

Pani Elżbieta twierdzi, że jeśli chodzi o noszenie maseczek przez osoby z noclegowni, to nie różnią się w tym względzie od innych.

– Jedni noszą, inni tylko na brodzie, ale bardziej o to dbają niż młodzież – podkreśla dyrektor ośrodka przy Popiełuszki.

Podczas poprzedniego lockdownu bezdomni w Opolu, którzy spali na ławkach, albo w pustostanach, a żyli głównie z dorywczych robót lub żebractwa, niejednokrotnie głodowali. Ulice były puste, a mieszkańcy miasta przerażeni. Dlatego kuchnia siostry Aldony Skrzypiec i wolontariusze kilka razy w tygodniu przywozili im zupę i kanapki. Wymagając przy tym zdyscyplinowania – maseczek, dystansu i cierpliwości w oczekiwaniu na jedzenie.

W przylegającym do budynku noclegowni przy Popiełuszki działa też ponownie od września izba wytrzeźwień.

– Ten przestój do września wynikał z tego, że lekarz się wycofał, a jest konieczny, kiedy nam kogoś policja, albo straż miejska przywozi – tłumaczy Elżbieta Urzędowska. – Wiele sytuacji do dzisiaj dla nas jest nowych, ale wtedy przyszło nam się zmierzyć z wcześniej zupełnie niewyobrażalnymi pandemicznymi okolicznościami.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.