– Doświadczony winiarz w Austrii, kiedy wyjeżdżałem od niego, poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Mateusz, nie martw się, bo dla winiarza najtrudniejsze jest pierwsze sto lat” – śmieje się Mateusz Kondziela z Wróblina, który wraz z bratem Adrianem i ojcem Piotrem prowadzą winnicę.

Winnica wymaga dopieszczania kilku pokoleńNa Opolszczyźnie uprawa winnej latorośli staje się coraz bardziej popularna. Obecnie trwa winobranie, a tegoroczne zbiory są dobre, chociaż jak mówią plantatorzy, zawsze są lepsze i gorsze momenty.

W tym roku winnicę Kondzielów upodobały sobie szpaki i często ją nawiedzały. Potem jeszcze wrześniowe deszcze dokuczały, ale jak mówią, nie ma co narzekać.

– Zbiory zaczynamy bardzo wcześnie, zanim słońce wzejdzie na niebie, żeby owoce się nie nagrzały i cenne aromaty się nie utleniły – opowiada Mateusz, a w jego głosie słychać pasję.

Z niemniejszą oddaje się podczas swojego urlopu winobraniu. Chociaż z wykształcenia i wykonywanego zawodu jest… bankowcem.

Pasji wymaga także obcinanie owoców, jak i pozostałe etapy produkcji wina, kiedy ze skrzynek pan Mateusz przerzuca owoce do młynko-szypułkowarki. To urządzenie oddziela owoce od szypułek.

Winnica wymaga dopieszczania kilku pokoleń– I delikatnie je miażdży, później, w zależności, jakie wino produkujemy, albo macerujemy, albo od razu owoce trafiają do prasy, żeby wycisnąć sz nich ok – wyjaśnia pan Mateusz.

Potem ten sok trafia do zbiornika, gdzie schładzany jest do niskiej temperatury, aż wytrąci się na dnie osad. Następnie czysty sok przelewany jest do zbiornika.

– I zaszczepiamy go drożdżami, wtedy zaczyna się proces magii, gdzie z soku powstaje wino – opowiada pan Mateusz niemal jak baśń.

Winiarnia jest w ich rodzinnym domu, owoce dojrzewają na polach w Czarnowąsach i Wróblinie.

Wszystko zaczęło się od najstarszego Kondzieli, Piotra, któremu magię produkcji wina, przez pół wieku, w każde winobranie zaszczepiano w Niemczech. Teraz etykieta na ich winach ma napis „Kondziela i synowie”.

– Zaczęło się niewinnie, ojciec przywiózł kilka krzaczków, które zasadził pod domem – mówi pan Mateusz. – To nasza pierwsza, dziesięcioarowa parcela. Pewnego dnia postanowiłem z tego zrobić wino, bo były ładne owoce. Wyszło bardzo dobre.

Potem na działce rodzinnej przybywało krzaków winnej latorośli.

– Bardzo nam się to spodobało, bo w następnym roku przybyło pięćset krzaków, w kolejnym roku zasadziliśmy trzy tysiące krzaków – wspomina Mateusz Kondziela. – I tak wciągaliśmy się w tą rodzinną pasję winiarstwa…

Winnica wymaga długoletnich finansowych nakładów, a trzy lata trzeba czekać, zanim winna latorośl zacznie rodzić owoce. Teraz na dwóch hektarach w słońcu co roku dojrzewają owoce. A młode wino jest po sześciu miesiącach od zbioru owoców.

– Więc jak pani widzi, to sport dla wyjątkowo wytrwałych pasjonatów – śmieje się Mateusz. – Z jednej strony zasadzony areał, ale to nie jest kukurydza, którą się uprawia, a potem kasuje pieniądze.

Tutaj proces jest długoterminowy. A na razie, jak podkreśla pan Mateusz, to, co robią, można nazwać wyłącznie rzemieślniczą produkcją, bo wszystko u Kondzielów jest ręcznie robione.

– Na końcu jest sprzedaż, marketing, ta cała strona wizualna, a o tym już decyduje moja żona – podkreśla. – Mamy siedem rodzajów wina, docelowo będzie ich dziewięć.

Dominują białe wytrawne, są też różowe półsłodkie, nawet czerwone półwytrawne. Ale tych bardzo słodkich nie ma.

– Nawet jak będziemy mieli pełną gamę, to nie pojawią się te bardzo słodkie, bo o tym decyduje klimat – podkreśla Mateusz Kondziela.

Te bardzo słodkie wymagają długiego nasłonecznienia, a nie krótkiego polskiego lata. Jak mówią winiarze, chociaż czynników decydujących o smaku wina jest wiele, jednak słońce jest tym dominującym.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.