Z Krystianem Czechem z Zespołu Śląskiej Pieśni Ludowej „Silesia” o 30 latach na scenie, zagranicznych podróżach muzyków oraz promowaniu śląskości i krzewieniu tożsamości regionalnej rozmawia Tomasz Chabior.

Tomasz Chabior: Zespół „Silesia” istnieje już 30 lat. Jakie to uczucie?

Krystian Czech: „Łatwo coś zacząć, ale trudniej to potem utrzymać”, jak mawia prof. Teresa Smolińska. My 30 lat temu zaczęliśmy i do dziś kontynuujemy tę naszą przygodę. Jakie to uczucie?  To świadomość, że droga, którą obraliśmy, była właściwa. To wiele niezwykłych przeżyć i doświadczeń. Na tej drodze poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi, wielu też zostało naszymi przyjaciółmi. To również satysfakcja z odniesionych sukcesów. Za nami mnóstwo występów, programów radiowych i telewizyjnych, a także wspaniałych podróży.

Wróćmy na chwilę do roku 1993. Od czego to wszystko się zaczęło?

Od komunikatu w Radiu Opole o konkursie związanym z gwarą – nie zrozumiałem do końca, o co dokładnie w nim chodzi, ale wiedziałem, że o gwarę. Zgłosiliśmy swój udział – ja i moje dwie siostry – Basia i Gabrysia. Zaśpiewaliśmy po śląsku dwie pieśni. W jury zasiadali: prof. Dorota Simonides, prof. Jan Miodek, pisarz poeta Bolesław Lubosz i Maria Pańczyk-Pozdziej – dziennikarka Radia Katowice, a później też senatorka RP i wicemarszałek senatu RP – oraz Kazimierz Kutz. Jak się potem okazało – chodziło nie o śpiewanie, ale o monolog w śląskiej gwarze. Spodobaliśmy się jednak jurorom, którzy poza konkursem złożyli nam wspaniałą propozycję.

Propozycję, która ukierunkowała zespół?

Tak, ponieważ komisja zaproponowała nam występ w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Jeśli coś się robi, ale bez konkretnych planów, i nagle otrzymuje się taki prezent jak występ w teatrze, to po prostu nie można nie skorzystać. Pojechaliśmy tam i zaprezentowaliśmy się przed tysięczną publicznością, co było dla nas nowością, ale i wielką nobilitacją. Maria Pańczyk-Pozdziej powiedziała nam wtedy: „Róbcie to dalej, bo robicie to dobrze. Nie idźcie w komercję”. Posłuchaliśmy i kierunek ten okazał się słuszny. Chociaż istniały pewne obawy…

Z czego one wynikały?

Przede wszystkim gwara była postrzegana jako język drugiej kategorii. W tym przekonaniu utwierdzały nas doświadczenia z lat młodzieńczych – czy to z jakichś epizodów szkolnych, czy z kontaktów na linii wieś–miasto. To był język, którym posługiwało się w domowym zaciszu, w przestrzeni publicznej mówiło się bowiem po polsku, czyli językiem literackim. Przynajmniej u nas, czyli w tej części Górnego Śląska zwanej Śląskiem Opolskim. Bowiem kiedy odwiedzaliśmy rodzinę mieszkającą w Zabrzu, niezmiennie zdziwieni byliśmy, że wszyscy mówią swobodnie w swoim języku na ulicach, w sklepach, gdzie u nas chyba każdy starał się być poprawny politycznie.

Zespół „Silesia” od 30 lat pielęgnuje śląską tożsamość regionalną. Rozmowa z Krystianem Czechem

Zespół tworzą (od lewej): Krystian Czech, Barbara Wysocka, Gabriela Dworakowska i Rajmund Szymaniec. fot. materiały zespołu

Jaki wpływ na promocję śląskości miała w tamtym czasie transformacja ustrojowa?

Olbrzymi. Runął poprzedni system. Nastały nowe czasy – czasy, które dały nam możliwość intensywnej promocji gwary i regionu dzięki pieśni – tego specyficznego i pięknego medium, przekaziciela ważkich treści i wartości. Wyrośliśmy na – nie boję się użyć tego epitetu – regionalną perłę. Rozpoznawalni stawaliśmy się my i gmina Łubniany, w 1997 roku odbył się tutaj nawet pierwszy Kongres Kultury Wsi. W 1993 roku zapoczątkowałem też konkurs „Ze Śląskiem na ty”.

Dlaczego wcześniej taka promocja była niemożliwa?

Państwo miało zupełnie inną politykę. Mówiąc krótko: nikomu specjalnie nie zależało na tym, by eksponować i promować wartości wywodzące się z kultury ludowej. Były wtedy dwa sztandarowe zespoły: „Śląsk” i „Mazowsze”. Istniały też ośrodki kultury i ich lokalne zespoły ludowe jak chociażby „Komes” w Kędzierzynie-Koźlu, ale zespoły te kultywowały folklor ogólnopolski, czyli tańczono i śpiewano na przykład suity beskidzkie czy żywieckie lub utwory z innych regionów Polski. No i nie było tego rozróżnienia, jeśli chodzi o język. Teksty spolszczało się po to, by były jasne i zrozumiałe dla słuchaczy. Czy to były pieśni ludowe? Może w jakiejś mierze tak, bo jednak pochodziły z danego regionu… Ale to były inne czasy…

Zatem później, już w latach 90., kultura ludowa przeżywała rozkwit?

To były tłuste lata, bardzo tłuste! Gdy już zdecydowaliśmy, że oddamy swoje serce rodzimej pieśni ludowej, zaczęliśmy spotykać ludzi, którzy chcieli nas wspierać i promować. W tamtych czasach nasz sposób wykonywania tego typu muzyki był nowatorski. Przyjęliśmy się jako mały zespół, który wykorzystuje właściwe instrumenty, dysponuje bardzo dobrymi głosami i ma świeży pomysł na interpretację.

Rozumiem, że bycie częścią takiego zespołu to nie tylko możliwość artystycznej ekspresji, ale i możliwość pielęgnowania swojej tożsamości regionalnej?

Tak. Pieśń jest istotnym elementem każdej kultury. W pieśniach odnajdujemy zapis zwykłej codzienności, ale także wprowadzają nas one w cały świat obrzędowości oraz wierzeń ludowych. Każda pieśń ma treść istotną dla kultury danego regionu. Poprzez popularyzowanie takich treści przekazujemy ważne dla nas wartości i popularyzujemy śląską gwarę.

Swoją tożsamość pielęgnują również odbiorcy. Kto słuchał zespołu „Silesia” w latach 90.?

Chociażby widzowie przeglądów muzycznych. W latach 90. szukałem takiego miejsca, w którym moglibyśmy występować. Helena Gruszka z Muzeum Wsi Opolskiej poradziła nam, aby brać udział w przeglądach. Pojechaliśmy więc na konkurs „Wiatraki” do Nysy. To było zaraz po tym, jak do „Silesii” dołączył Rajmund Szymaniec. Nazwa zespołu powstała niemal tuż przed wejściem na estradę, to był rok 1994. Pojechaliśmy wtedy w dość przypadkowych strojach, co prawda jakoś tam przemyślanych, jednak nie do końca prawdziwych. W komisji siedziało chyba osiem osób. W trakcie naszego występu jurorzy zaczęli chodzić i szeptać między sobą. Pomyślałem wtedy: „Coś jest nie tak – może ta nasza gwara?”. Moja nadzieja na to, że się spodobamy, przygasła…

I co się okazało?

Nastąpiło bardzo miłe zaskoczenie. Komisja powiedziała: „Nareszcie! Czekaliśmy na to tyle lat!”. Od tamtego momentu we wszystkich konkursach i przeglądach zajmowaliśmy miejsca na podium.

Czasy jednak się zmieniają…

Nie jest źle, ale dobrze też nie jest. Lubimy kameralne spotkania i nie gramy pieśni do kołysania się oraz zabawy. Pieśni się słucha, a nie dobrze przy nich bawi. Nie twierdzę jednak, że tego typu twórczość odchodzi do lamusa. Zainspirowaliśmy młode osoby, aby poszukiwały w tym obszarze, co bardzo udanie czynią. To chociażby Żaneta Plotnik-Krumpietz i zespół Zakuka, Monika Lebich i zespół Flama, a także zespół Dziatki Starki Jagatki prowadzony przez moją siostrę Gabrysię.

To teraz z innej beczki – rok 2004. Co „Silesia” robiła wtedy w… Teksasie?

Zaprosił nas tam ks. Franciszek Kurzaj, który zobaczył nasz występ w Muzeum Wsi Opolskiej. Powiedział wtedy: „Przyjedziecie do Teksasu!”, co zabrzmiało trochę nierealnie, jak żart lub wynikająca z czystej kurtuazji propozycja, z której i tak się nie skorzysta. Ksiądz Kurzaj jednak nie żartował i niedługo potem uczestniczyliśmy w 150-leciu emigracji Ślązaków do Teksasu i założenia tam miejscowości Panna Maria.

Jak wyglądała wizyta?

Graliśmy tam dla śląskich emigrantów lub raczej ich potomków w piątym pokoleniu! To były jedne z najbardziej poruszających spotkań-koncertów. Daliśmy w sumie chyba ze trzydzieści koncertów, choć w przypadku niektórych z nich trudno nazwać taki występ koncertem, kiedy grało się, nawet jedną pieśń, przy łóżku bardzo chorej osoby – w szpitalu czy gdzieś na odludnej farmie… Naszą misją było przybliżyć tym ludziom ten Śląsk, o jakim wciąż opowiadali ich ojcowie. Niesamowite, że oni tam wciąż mówią po śląsku! Uczestniczyliśmy też w gali jubileuszowej i przekazaniu dzwonu do miejscowego kościółka w Pannie Marii, który ufundowała Maria Pańczyk-Pozdziej.

Zespół „Silesia” od 30 lat pielęgnuje śląską tożsamość regionalną. Rozmowa z Krystianem Czechem

W 2004 roku „Silesia” gościła w Teksasie. Uczestniczyła tam w 150-leciu emigracji w to miejsce Ślązaków i założenia miejscowości Panna Maria. fot. materiały zespołu

Nie była to wcale jedyna podróż zespołu!

Nie jedyna do Teksasu, bowiem w grudniu 2012 roku zawitaliśmy tam ponownie. Wyjeżdżaliśmy też do Wilna (Litwa), Berlina (Niemcy), Biełgorodu (Rosja), na Zaolzie (Czechy) czy do Székesfehérváru (Węgry) – miasta partnerskiego Opola. Współtworzyliśmy też wymianę młodzieży z gminy Łubniany z rówieśnikami z Francji, Niemiec i Włoch. Pojechaliśmy nawet do Francji, do Normandii, śpiewać nasze kolędy.

Chyba właśnie o to chodzi, żeby tak działać, aby tradycje pozostawały niezmiennie żywe?

Istnieje ponad sto odmian śląskiej gwary. Dopóki się nimi posługujemy, pozostają żywe, tak samo jak śląskie tradycje. Wspomnę tutaj o wizycie w sejmie, w tym przypadku nie całej „Silesii”, ale mojej. Maria Pańczyk-Pozdziej zaprosiła mnie tam przy okazji debaty na temat gwar i języków. Chodziło w niej między innymi o to, czy można uznać gwarę za oficjalną na podstawie jej jednej odmiany, choćby rybnickiej, przy tak dużej liczbie wszystkich odmian. Maria Pańczyk-Pozdziej zorganizowała wtedy sympozjum, podczas którego wygłosiłem Odę do grabi, żeby pokazać tę przebogatą różnorodność gwar.

Czy na koniec naszej rozmowy chce Pan komuś podziękować?

„Silesia” to gros osób, które od lat ją wspierały. W imieniu zespołu dziękuję jurorom pamiętnego konkursu w siedzibie Radia Katowice, szczególnie Marii Pańczyk-Pozdziej. Dziękuję też: mediom, reżyserowi Kazimierzowi Kutzowi, poecie Janowi Goczołowi, księdzu Franciszkowi Kurzajowi i jego bratu Gerardowi, prof. Dorocie Simonides, prof. Teresie Smolińskiej, byłym wójtom gminy Łubniany i wielu innym samorządowcom, choćby Joachimowi Wojtali – burmistrzowi Gogolina, z którym od wielu lat się przyjaźnimy. Podziękowania kieruję również do: dyrektora Muzeum Wsi Opolskiej Jarosława Gałęzy, prezesa Stowarzyszenia „Animator” Piotra Cieślika i prezesa Banku Spółdzielczego w Łubnianach Stanisława Dębowskiego. Oczywiście dziękuję też najbliższym i najdroższym rodzicom, których nie ma już z nami. Ta lista nie jest zakończona, ale nie starczyłoby miejsca. Ci wszyscy nasi dobrodzieje wiedzą…

Czego mogę życzyć „Silesii” z okazji jej 30. urodzin?

Chcielibyśmy, żeby pieśń ludowa była bardziej widoczna w szkołach i przedszkolach. Pomoglibyśmy przygotować stosowne opracowania – istnieje multum pięknych pieśni, które mogłyby lub nawet powinny być promowane wśród dzieci i młodzieży. Przy okazji najmłodsi w naszym regionie nauczyliby się gwary, której niestety coraz mniej w życiu publicznym, a także, co szczególnie niepokoi, w życiu domowym. Życzymy sobie też zdrowia, pozytywnej energii i skuteczności podejmowanych działań. Muzyka łagodzi obyczaje i niech robi to dalej.

Dziękuję za rozmowę.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

W dziennikarstwie od 9 lat, w fotografii o rok krócej. Miłośnik narciarstwa, karate i siatkówki, spośród których nie uprawia tylko trzeciej z dyscyplin. Przez całe życie poświęca się sportowi, choć w Opowiecie.info zajmuje się też innymi tematami. W wolnym czasie fotografuje krajobrazy, szczególnie podczas podróży, które tak bardzo kocha.