Krytyczny list otwarty do redaktora naczelnego NTO napisało pięć Opolanek:  Monika Mikołajczyk, Bogna Lewkowicz, Beata Dżon–Ozimek, Barbara Dowiat, Małgorzata Ojrzyńska. Dotyczy on komentarza zamieszczonego w Nowej Trybunie Obajtskiej. Jego autorem jest Grzegorz Flerianowicz, prezes Stowarzyszenia Biało-Czerwone Opole. 

Redaktor naczelny Bolesław Bezeg listu nie opublikował. A sam komentarz Flerianowicza… czegóż można się spodziewać po człowieku, który widzi Opole i kraj jedynie w dwóch kolorach? Autorki listu bardzo delikatnie (to prawdziwie kulturalne Panie) wyraziły swe zaniepokojenie, podczas gdy należałoby strzelić z armaty. A komentarz prezesa  BCO bełkotliwy, stwarzający pozory uczoności – w gruncie rzeczy chamski, niekonsekwentny i w istocie swej prymitywny, bo oparty na błędnych założeniach. Ot sofistyka jakiej pełno  – powiecie – w erze powszechnego narodowego kłamstwa. To w pigułce to wszystko czym straszy nas PiS. Jak w Łomży: „Witamy w krainie w której obcy ginie”. Faszyzm  w postaci nieskazitelnej.

Faszyzm w NTO. A redaktor naczelny milczy

A oto sam list:

Opole, 06.12.2021 r.
LIST OTWARTY

do Bolesława Bezega, Redaktora Naczelnego Nowej Trybuny Opolskiej

Szanowny Panie,

z niepokojem przeczytałyśmy zamieszczony dn. 26.11.2021 r. na łamach Nowej Trybuny Opolskiej komentarz pt. Śląska lekcja z migracji autorstwa Pana Grzegorza Flerianowicza. Wydźwięk tego komentarza prócz posługiwania się zmanipulowanymi i ogólnymi frazesami nie posiadającymi logicznych powiązań, godzi także w normy społeczne odnoszące się do poszanowania odmienności kultury, tożsamości a także pochodzenia etniczno–narodowego obywateli Rzeczypospolitej zamieszkujących Śląsk Opolski.

Sam fakt porównywania osób o nieuregulowanym statusie bądź uchodźców (bliskowschodnich) na granicy polsko–białoruskiej do ludności autochtonicznej zamieszkującej Śląsk Opolski jest nieadekwatne. Śląsk nie znajdował się pod żadnym zaborem a od Korony Polskiej odpadł już w XIV wieku, wcześniej ziemie te należały jeszcze do Państwa Wielkomorawskiego i Czech. Po tym, jak w 1335 r. Kazimierz Wielki zrzekł się praw do Śląska, ziemie te należały kolejno do: Czech, Austrii, Prus, Niemiec, wreszcie po przyłączeniu fragmentów ziem śląskich po plebiscycie, powstaniach śląskich, a części także bez plebiscytu – znów do Polski. Biorąc pod uwagę tak skomplikowane losy ziem śląskich i ich przynależność polityczno– administracyjną na przestrzeni wieków niemożliwe jest, aby ludność tych ziem nie brała intensywnego udziału w spontanicznej czy też zainicjowanej przez kolejnych władców wymianie kulturowo–etniczno–językowej, która następowała nie tylko m.in. przez szkolnictwo i działalność administracyjną danego państwa, ale także poprzez mieszane małżeństwa. Termin, jakim posługuje się Pan Flerianowicz w swoim komentarzu – ludność słowiańska o wczesnopolskim etnosie narodowym – jest ahistoryczny, ponieważ narodziny tożsamości narodowych to dopiero wiek XIX a etniczność i język nie zawsze idą w parze z rozwojem danej świadomości narodowej, która zależy także od czynników kulturowych i wielu innych. Rzeczywiście część autochtonicznej ludności śląskiej mówiącej dialektami śląskimi języka polskiego (zawierającymi także czechizmy i germanizmy) na przełomie XIX i XX wieku zaczęła identyfikować się z narodem polskim, jednak nie wszyscy i należy fakt ten uszanować. Odbieranie prawa słowiańskim Ślązakom do niemieckiej tożsamości narodowej czy kulturowej jest równoznaczne z odbieraniem prawa spolonizowanym na przestrzeni wieków Litwinom, Żydom, Bambrom i innym grupom etnicznym do polskiej tożsamości narodowej. Procesy takie, jak naturalna germanizacja czy naturalna polonizacja należą także do dziejów Europy i nie można o nich w myśl polityki divide et impera zapominać.

Niemieccy osadnicy pojawiali się na ziemi śląskiej także często na „zaproszenie” polskich królów tudzież niezależnych książąt śląskich. Warto także zwrócić uwagę, iż migracje – przede wszystkim te zarobkowe – często mają wymiar wyłącznie ekonomiczno–pragmatyczny i pozbawione są jakiejkolwiek refleksji etniczno– narodowo–politycznej. Same znamy przykłady rodzin polskich, które za „chlebem” i lepszym życiem emigrują do Niemiec, i nie mówimy teraz o rodzinach śląskich autochtonów posiadających prawo do dziedziczenia niemieckiego obywatelstwa, lecz o rodzinach polskich. Często zdarza się tak, że dzieci tych rodziców (o wnukach nie wspominamy) nie mówią już polsku bądź nie są nawet – co jest także dla nas przykre – uczone języka polskiego, gdyż jak argumentują rodzice: „on się już im do niczego nie przyda”. Znamy jednak dobroczynny wpływ wielojęzyczności na ludzki mózg (Psychologiczne aspekty dwujęzyczności (2007), Ida Kurcz (red.), Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 269–295).

Wracając jednak do historycznego transferu ludności, po zakończeniu tzw. wojen śląskich w roku 1763, król pruski Fryderyk II Hohenzollern, zwolennik merkantylizmu – idei zakładającej m.in. tego, że siła państwa leży w ilości jego mieszkańców – uznał, że dla poprawienia sytuacji ekonomicznej Śląska konieczne jest zwiększenie liczby mieszkańców regionu z uwzględnieniem wykwalifikowanych rzemieślników i specjalistów manufakturowych. W polskiej, a także niemieckiej literaturze przedmiotu długo obowiązywała teza, iż głównym celem kolonizacji fryderycjańskiej była germanizacja nowo włączonych do Królestwa Prus terenów (z oczywistych względów badacze polscy i niemieccy różnili się natomiast w ocenie celowości i moralnego wymiaru tego zjawiska). Jednak w świetle obecnych poglądów, odrzucając względy „ideologiczne” należy stwierdzić, iż chodziło tu przede wszystkim o ożywienie gospodarcze tych regionów. Zwrócił na to uwagę już prof. Tadeusz Ladenberger w artykule opublikowanym w 1949 r., a opierającym się w znacznym stopniu na analizie archiwalnych materiałów źródłowych, jak i na wcześniejszych opracowaniach historyków niemieckich, m.in. Ziekurscha (1914) i Schlengera (1936). Jak pisze autor, „Nauka polska widzi w kolonizacji fryderycjańskiej przede wszystkim zorganizowaną kampanię przeciw polskości (…) Tymczasem faktycznie Fryderyk II i jego urzędnicy podjęli kampanię kolonizacyjną przede wszystkim ze względów ekonomiczno– populacyjnych”. Wśród osadników byli zresztą również Polacy, osiedlani najchętniej na najlepiej rozwiniętym gospodarczo, ale też i najbardziej już wówczas zgermanizowanym Dolnym Śląsku (prof. Ladenberger 1949). Polityka germanizacyjna na terenach podbitych przez Prusy była faktem, nie miała ona jednak tak brutalnego charakteru, jak przez wiele lat próbowano to w Polsce przedstawiać. Fryderyk II (prywatnie używający zresztą niemal wyłącznie języka francuskiego) wydał rozporządzenia, na mocy których wszyscy jego nowi poddani mieli obowiązek opanować język niemiecki w stopniu komunikatywnym (było to warunkiem m.in. dopuszczenia do konfirmacji, odziedziczenia gospodarstwa rolnego czy możliwości zawarcia małżeństwa), nie zabraniał jednak nikomu używania języka polskiego czy czeskiego, w tym także w szkołach i na nabożeństwach w kościele (dotyczyło to zarówno katolików, jak i ewangelików). Na Górnym Śląsku polskojęzyczne szkolnictwo podstawowe (w tzw. szkołach ludowych) istniało aż do rozpoczęcia ery tzw. kulturkampfu, czyli do lat 70. XIX w. (dr hab. Szczepankiewicz–Battek 2009). Język polski przetrwał głównie na wsiach, natomiast imigracja do dużych miast i ośrodków przemysłowych bardzo często kończyła się germanizacją.

Byli już jednak tacy, którzy nawoływali do zachowania „czystości” narodowej i etnicznej w Europie argumentując to prawem do zachowania spokoju i optymalnego rozwoju dla własnego narodu – jak to się kończyło za każdym razem, wiemy doskonale Pan Flerianowicz wspomina także, iż obecnie „kobiety” są narzędziem wykorzystywanym w celu obalenia struktur/tożsamości narodowych. Warto wspomnieć, iż polski ruch narodowy i niepodległościowy czerpał z feminizmu, a za przykład takich działaczek patriotycznych można podać np. Marię Konopnicką, Aleksandrę Piłsudską służącą w Legionach Polskich, Zofię Nałkowską – członkinię Stowarzyszenia Równouprawnienia Kobiet Polskich, Zofię Moraczewską, Elizę Orzeszkową, Jadwigę Beaupré czy działającą także na rzecz antykoncepcji i świadomego macierzyństwa Irenę Krzywicką. Ruch narodowy i patriotyczny to nie tylko konserwatywna szlachta i kler, a nawet wręcz przeciwnie – narodziny nacjonalizmu i nowoczesnego pojmowania narodu zapoczątkowała Rewolucja Francuska, która sprzeciwiała się ówczesnym elitom i miała wydźwięk egalitarny, a także antyklerykalny. Ponadto w Polsce do XVIII w. słowo „naród”, o ile występowało, to pojawiało się wyłącznie w kontekście narodu politycznego, a narodem politycznym była wyłącznie polska szlachta – polscy etnicznie, czy językowo chłopi i mieszczanie narodem więc nie byli. Mając świadomość tak złożonej i niejednoznacznej historii Polski, a także – bądź przede wszystkim – dziejów Ziemi Śląskiej, w tym Śląska Opolskiego, nie wyrażamy zgody na tak haniebną, nawołującą do nienawiści i posługującą się krzywdzącymi uogólnieniami narrację.

Z poważaniem
Monika Mikołajczyk
Bogna Lewkowicz
Beata Dżon–Ozimek
Barbara Dowiat
Małgorzata Ojrzyńska

Dolary za wszystkie kasztany dam temu, kto mi pokaże różnicę miedzy komentarzem Flerianowicza a dialogiem tych dwóch dam:

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Jeden komentarz

  1. Bardzo dziękuję za wsparcie, bowiem tylko wspólnym wskazywaniem takich niebezpiecznych, złych głosów możemy się przed wlaśnie faszyzmem, niebezpiecznymi podziałami i zakłamywaniem historii, podcieraniem się kobietami, jakoby nie w pełni sprawnymi członkiniami społeczeństwa, bronić i chronić. Punktujmy, bo te brunatne rozlewiska myśli i czynów, które za nimi już chodzą, są niebezpieczne. Jak wiemy, zło nie spadło z nieba, i 11 przykazanie – nie bądź obojętny, za mądrym człowiekiem, Marianem Turskim, powtórzę.

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.