Tegoroczne żniwa dobiegają końca i nie były one jednakowe we wszystkich częściach Opolszczyzny, a to za sprawą zróżnicowanych opadów. Suszy uniknęła południowa część naszego województwa, gdzie padały najczęściej deszcze nawalne, ale przez to nie zdążono zakończyć żniw, np. w okolicy Branic i Kietrza). Ale to rolnicy z południa mogą mówić o udanych żniwach. Tyle, że dla rolnika to nie koniec, bo plony trzeba sprzedać tak, żeby nie stracić. To nie jest łatwe.

Niesprawiedliwy rok dla rolników

fot. flickr

Chociaż w tym roku Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej uznał, że susza różnego stopnia panuje na terenie całego województwa opolskiego, to najtrudniejsza sytuacja dotyczy „pierścienia” wokół Opola.

– W rejonie tego „pierścienia” rolnicy niewiele zebrali, a susza dotyczy przede wszystkim zbóż jarych, między innymi kukurydzy – tłumaczy Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu. – Natomiast na południu województwa o suszy nie można mówić, więc kukurydza, soja i buraki mają się dobrze.

Nie wystarczy jednak zebrać, teraz trzeba będzie sprzedać zebrane plony. Tegoroczna cena za tonę pszenicy konsumpcyjnej wynosi 1400 złotych, a za paszową pszenicę 1300 złotych za tonę.

– Przy stale rosnących kosztach produkcji ta cena nie satysfakcjonuje rolników – podkreśla prezes opolskich rolników. – Więc zamiast sprzedawać, rolnicy wolą oddać zboże na przechowanie, co kosztuje od 8 do 10 złotych miesięcznie za tonę. Tyle, że do przechowania przyjmowana jest pszenica najwyższej jakości, czyli konsumpcyjna.

Taką zebrał jednak nie każdy rolnik, bo jak nie miał np. na nawozy, to pszenica nie jest taka okazała. A cena nawozów stale rośnie. Na przykład za tonę saletry trzeba teraz zapłacić około 4 tys. zł, cztery razy więcej niż rok temu!

– Cena saletry ciągle rośnie, a i tak jest problem z jej zakupem, choć nie pochodzi z importu – dodaje Marek Froelich. – Produkują ją zakłady chemiczne w Kędzierzynie-Koźlu i Puławach.

Rolnicy nie zamierzają teraz sprzedawać zboża, licząc na wzrost cen. Ale czy tak się stanie, nie ma żadnej pewności, tym bardziej, że na cenę w obecnie skomplikowanej sytuacji składa się wiele czynników.

– Przez Polskę ma przejechać w ciągu roku od 3 do 5 milionów ton ubiegłorocznej pszenicy z Ukrainy – tłumaczy Marek Froelich. – Gdyby tylko przejechała, to nic by się nie działo. Jednak ta pszenica w dziwny sposób się po Polsce rozchodzi, choć powinna wprost trafić do portu, a stamtąd do Afryki.

Pszenica ukraińska jest dużo tańsza od naszej, tona kosztuje 800 złotych. Dzieje się tak m.in. dlatego, że ukraińska ziemia jest tak żyzna, iż tamtejsi rolnicy nie muszą stosować nawozów.

– W sytuacji, kiedy za tonę naszej pszenicy trzeba zapłacić 1400 złotych, pojawiają się firmy, które z tego korzystają – mówi Marek Froelich. – Tej ubiegłorocznej pszenicy Ukraina ma jeszcze 20 milionów ton, a mimo wojny, trwają tam żniwa. Zawsze ukraińska pszenica trafiała do portów czarnomorskich, teraz Ukraina próbuje ją wywozić wszystkimi możliwymi kanałami. Tak część tej pszenicy w niezrozumiały sposób trafia na nasz rynek…

Jak dodaje prezes opolskich rolników, to powoduje ogromne zamieszanie, nie tylko spadek cen w Polsce, ale także na giełdach światowych.

– Wystarczy świadomość, że są w Europie ogromne zapasy pszenicy, żeby na giełdach ceny spadły – tłumaczy Marek Froelich. – Ceny spadły, ale jak zwykle, nie przełożyło się to na ceny produktów mącznych na półkach sklepowych.

Krótko mówiąc, rolnicy dostają za zboże mniej, ale w sklepach konsumenci na tym nie korzystają, bo przetwory zbożowe zamiast tanieć, jeszcze zdrożały. I to rolników denerwuje najbardziej.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.