O tym, jaka jest Iwona O. i jej partner Czesław J., czyli para z Wrocławia, o której już wielokrotnie pisaliśmy, przekonał się także pan Andrzej, od kilku lat mieszkaniec Kup. Jak mówi, sprzedali jego firmie nieruchomość i napsuli sporo krwi.

– Początkowo nic nie wskazywało, że za chwilę będziemy mieli olbrzymie problemy z Iwoną O. i Czesławem J. – mówi pan Andrzej. – Kupiłem na potrzeby firmy dom w Kup, który wcześniej należał do Rajmunda, więc ludzie bezpodstawnie mnie identyfikują z tą sprawą. A ja też jestem ofiarą tej pary z Wrocławia…

43-letni Rajmund (Rajni, jak go nazywają w Kup) za dożywotnią opiekę Iwonie O. i Czesławowi J. przekazał pełnomocnictwo do swojej ojcowizny, czyli domu i gruntów. Pisaliśmy już o tym wielokrotnie w Opowiecie.info.

(Czytaj: https://opowiecie.info/dziennikarskie-sledztwo-przekaz-nam-dom-a-potem-bruk/)

Sprawa stała się też ogólnopolska, bo zainteresowali się nią też dziennikarze TVN Uwaga.

Czytaj: https://opowiecie.info/reportaz-rajni-kup-lowcy-domow-majatek-mu-przepadl-przynajmniej-wolny/

Rajmund doświadczał niedostatku, zanim poznał parę z Wrocławia, doświadczał i później, kiedy jego „opiekunowie” zarobili już milion złotych na jego ojcowiźnie. Zostało już kilka jego działek do sprzedania. W końcu Rajmund nie mógł wytrzymać już tego, jak był przez nich traktowany, próbował odebrać sobie życie. Nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby nie pomogli dobrzy ludzie ze wsi Gołańcz Pomorska, gdzie para z Wrocławia kupiła okazały dom i wywiozła tam Rajniego– pomogli Rajmundowi. Bo spał już na ławkach, był mocno przygnębiony.

Tego, jaka potrafi być para z Wrocławia, doświadczył na własnej skórze pan Andrzej, właściciel firmy pracującej przez pewien czas na rzecz elektrowni w Dobrzeniu. Pan Andrzej postawił dom w Kup, a potem kupił budynek na potrzeby swojej firmy, sąsiadujący z dawnym budynkiem Rajmunda.

– Kiedy więc zobaczyłem ogłoszenie, że jest do sprzedania dom Rajmunda, to postanowiłem powiększyć swoją powierzchnię – opowiada nam pan Andrzej. – Umówiłem się z Iwoną O. i Czesławem J. (czyli parą z Wrocławia – aut.), bo to oni już byli właścicielami tego domu na pewien termin w czerwcu, a do tego czasu chciałem załatwić wszelkie swoje formalności.

Jak mówi pan Andrzej, para z Wrocławia zrobiła na nim na początku dobre wrażenie. I w żadnym razie nic nie zapowiadało, co wydarzy się później.

– Rajmunda znaliśmy już wcześniej, wiedzieliśmy, że to jest dobry, ale poszkodowany przez życie człowiek – mówi pan Andrzej. – Natomiast para z Wrocławia skarżyła się, że Rajmunda i ich strasznie krzywdzą w gminie Dobrzeń Wielki, że pojawiła się seria artykułów prasowych na ich temat bezpodstawnie ich krzywdzących.

O tych artykułach pan Andrzej i jego partnerka przypomnieli sobie później.

– Ale było już za późno – przyznaje pan Andrzej. – Całe szczęście, że na moją prośbę przekazali mi u notariusza klucze od domu po Rajmundzie, bo to mogłoby się tak zakończyć tak, jak w przypadku Siołkowic, gdzie weszli do czyjegoś domu i nie chcieli go przez pięć lat opuścić.

W domu w Kup pozostały stare rzeczy Rajmunda, zdjęcia i jeszcze jakieś inne osobiste drobiazgi, ale Rajni kazał to wszystko spalić.

– Niestety, Rajmund wchodził nadal do tego domu jak do siebie, przychodzili też tam jego koledzy, tak, jakby nie potrafił z tym domem się rozstać – opowiada pan Andrzej. – Jednak to my już byliśmy właścicielami, chociaż mieszkamy w innym domu, więc gdyby komuś coś się tam stało, to my ponosilibyśmy odpowiedzialność.

Pan Andrzej poprosił więc Czesława J., żeby Rajmundowi wytłumaczył, że to już nie jego dom.

– Wtedy się przekonałem, jacy to ludzie – przyznaje. – Moja partnerka sięgnęła do tych artykułów na ich temat. Mogliśmy się przekonać, że to właśnie są tacy ludzie.

Iwona O. i Czesław J. chcieli wtargnąć na teren posesji, która już nie była ich własnością.

– Były straszne wyzwiska, przekleństwa, tak, jak oni potrafią to robić – opowiada pan Andrzej. – Zaczęli się upominać o stare rzeczy Rajmunda, właściwie śmieci, poza sentymentalnymi pamiątkami. I wycenili je na… 60 tysięcy złotych! Zgłosili nawet na policję, okłamując ją, że my im nie chcemy wydać tych rzeczy.

Potem jeszcze wiele razy Iwona O. i Czesław J. wzywali policję, z tym samym zarzutem, że nowy właściciel domu nie chce im wydać rzeczy.

– To chodziło o to, żebyśmy się zmęczyli i na odczepnego zapłacili im te 60 tysięcy za święty spokój – tłumaczy pan Andrzej. – Nękali nas telefonami, a policji za każdym razem tak pokrętnie przedstawiali sprawę, że policjanci byli zdezorientowani, o co końcu w tym wszystkim chodzi. Oni najwyraźniej na takiej metodzie bazowali.

Ostatecznie policja nakazała Iwonie O. i Czesławowi J. zrobić listę rzeczy, które mają znaleźć się w kartonach przed dawnym domem Rajmunda.

– Nigdy takiej listy nie zrobili – podkreśla pan Andrzej. – A potem wyjechali w zachodniopomorskie i wreszcie miałem spokój. Ale co nam krwi napsuli, to napsuli.

Na wszelki wypadek pan Andrzej zwrócił się z prośbą do mecenasa, który wcześniej prowadził sprawy osób poszkodowanych przez Iwonę O. i Czesława J.

– Ale mecenas powiedział, że on też ma ich dość, że nie podejmie się sprawy, gdzie występuje ta para z Wrocławia – dodaje pan Andrzej, zastanawiając się głośno, czy na takich ludzi, nękających wszystkich po drodze, nie ma paragrafu.

Pan Andrzej otrzymał życiową lekcję, którą się dzieli.

– Nie można nigdy ulegać pierwszemu wrażeniu – podkreśla. – Nawet o Rajmundzie mówili początkowo, że to francuski piesek i byle czego nie zje, a z takich opowieści wynikało, że są jego troskliwymi opiekunami.

Jak doradza, w podobnych sytuacjach oprócz kluczy do mieszkania, które przezornie odebrał jeszcze u notariusza, należy wziąć poświadczenie o wyniesieniu wszystkich rzeczy z domu.

Niestety, nie ma wpływu na ludzkie języki, na które wzięli go mieszkańcy Kup, sądząc, że ma coś wspólnego z parą z Wrocławia, która dala się poznać miejscowym z jak najgorszej strony. A pan Andrzej jest Bogu ducha winien…

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.